Galen prowadzi tutaj blog rowerowy

Galen

Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2010

Dystans całkowity:469.20 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:21:32
Średnia prędkość:21.79 km/h
Maksymalna prędkość:51.50 km/h
Maks. tętno maksymalne:193 (91 %)
Maks. tętno średnie:165 (78 %)
Suma kalorii:4783 kcal
Liczba aktywności:13
Średnio na aktywność:36.09 km i 1h 39m
Więcej statystyk

Psie Pole nie do końca

Piątek, 30 kwietnia 2010 | dodano: 30.04.2010

Nareszcie "długi" weekend. Dziś niestety cały dzień w biurze. Na szczęście przyszedł podkład mapowy, mogłem się zabrać do ostrej pracy i czas dość szybko leciał. Wieczorkiem pokręciliśmy z Agą na mały test Jej nowego kokpitu, klocków, pancerzy i bluzy rowerowej dla dzieci z wyprzedaży w Decathlonie :P Najważniejsze, że kierownica Boplighta przypadła do gustu. Pozycja jest znacznie niższa. Niby tylko kilka cm ale różnicę widać gołym okiem no i Kross stracił na wadze :]

Prognozy na jutro są kiepskie ale planujemy z Agą małą wyprawę rowerowo-mineralogiczną w stronę Wzgórz Strzelińskich do miejscowości Jegłowa, gdzie kiedyś można było wykopać w kaolinie śliczne kryształy górskie. Plany są ambitne i myślę, że jeśli pogoda nie namiesza, to wyprawa będzie udana.

Pozdrawiam!

P.S. Pod panoramką dorzucam 12 fotek z Bike Maratonu, które dziś kupiłem i przemieliłem w Photoshopie.


Kategoria Kręcenie korbą po Wrocku, Krótkie wycieczki

Bike Maraton - Wrocław

Niedziela, 25 kwietnia 2010 | dodano: 25.04.2010

Pot, ból mięśni, kurz, żar z nieba i magiczne pomarańcze, czyli Bike Maraton - Wrocław.

wynik M2: 194
wynik M: 603
wynik open: 648
czas: 02:43:11
punkty: 319

Po sobotnich przygodach z szukaniem gumek wolałem nie ryzykować już więcej wtop. Wstałem rano i stosując oldschool'owy sposób zrobiłem sobie papierową listę klamotów, które mam wziąć. Po przygotowaniu już wszystkich klamotów, zlazłem pod blok, żeby zapakować wszystko do Sienki. Miałem lekki "reisefieber" i nie mogłem wysiedzieć w domu. Na miejsce dojechałem, to stało może z 30 samochodów, a miasteczko powoli zaczynało tętnić życiem. Szukałem ludzie z teamu BS ale nie spotkałem nikogo w naszych barwach. Ludzie zapuszczali korzenie stojąc w kolejce do biura zawodów. Gdy otwarto sektory wpakowałem się do pierwszego i zapięty już w spd wyczekiwałem wystrzału z armaty. Nie doczekałem się. Ludzi była taka masa, że nie udało się wpisać wszystkich na czas i start się przesunął. Najprzyjemniejszym momentem było odliczanie od 10 w dół. Czuło się taki dreszcz emocji i niepokoju. Trochę jak by ktoś drapał po pleckach i jednocześnie łaskotał.

3... 2... 1... Poszli! Początek był zajebiaszczy. Grupa nadała ostre tempo wzbijając tony kurzu. Cisnąłem po dziurach grubo ponad 30 ale forma szybko siadła. Do pierwszego bufetu dojechałem już zarznięty ale postanowiłem zgrywać kolarza i zamiast zatrzymać się, napić i nawcinać bananów, wyciągnąłem rękę a ktoś umieścił tam kubeczek z izotonikiem. Przez ułamek sekundy czułem się jak na olimpiadzie, ale ktoś mnie szturchnął i cały izotonik wylałem sobie na twarz. Zlizałem trochę ale z potem i kurzem nie smakował zbyt dobrze. Chwilę później zapomniałem, że jadę na blacie i zacząłem zrzucać przełożenia przed wjazdem w ostre błoto. Kiedyś 2 razy zerwałem łańcuch i stracił 3 albo 4 ogniwa. Teraz był za krótki i podczas jazdy na blacie, gdy wrzuci się na najwyższą zębatkę z tyłu, to klinuje się. Nie szło zrzucić go z powrotem. Musiałem zrobić to po chamsku - wsadzić imbus między blat a łańcuch i zakręcić korbą. W sumie nie trwało, to długo ale zanim skończyłem, to przy błocie zrobił się korek i czekałem aż mnie wpuszczą.
Kolejne kilometry i zmęczenie narastało. Po miejscach, gdzie wcześniej było błoto nie było śladu. Na otwartych przestrzeniach słońce i wiatr dawały czadu. Z racji wyższej prędkości, niż na objeździe trasy, dupą trzęsło mocniej a łapy bolały od ściskania gripów i klamek. Podjazdy były strasznie zatłoczone i nawet jak ktoś miał dynamit w nogach, to wprowadzający rowery bikerzy blokowali ścieżkę. Z 3 większych podjazdów udało mi się zaliczyć tylko jeden ale myślałem, że mi żyłka pierdyknie. Na drugim bufecie podjadłem już banana, zatelefonowałem do Agi i odebrałem sms'a od blasa. Po 40km byłem już styrany i wlokłem się niemiłosiernie. Gdy zostało już sił tylko na niektóre funkcje życiowe na ścieżce pojawiła się tabliczka - bufet 100m. To było eldorado! 4 kartony ciasteczek, suszone owoce, banany, izotoniki i... POMARAŃCZE! Zimne ćwiarteczki fantastycznych pomarańczy! Smakowały jak nigdy. Wrzuciłem do koszulki 2 garstki moreli, kilka ciasteczek i jak po zastrzyku z koxu ruszyłem w trasę. Oczywiście już po kilkudziesięciu metrach odczułem swoje obżarstwo. Brak umiaru, to u mnie normalne. Końcówka była dość ciężka. Wniesienia wysokości progów zwalniających na drodze osiedlowej a ja miałem wrażenie, że wjeżdżam na Mont Everest. Podudzie piekło jak by mi ktoś papierem ściernym po włóknach mięśniowych szorował. Gdy tylko skończył się las, wiedziałem, że zostało już tak niewiele. Wycisnąłem z sobie resztkę sił i wyprzedziłem kilkoro dzieciaków i jedna starszą panią. Po przekroczeniu dmuchanej mety przywitała mnie uśmiechnięta Aga, woda i saszetka z izotonikiem. Po tym jak wysapałem z siebie kilka słów opisu trasy, stanęliśmy w kolejce po makaron.
Reszta imprezy upłynęła na czekaniu na losowanie nagród. Jak można było się spodziewać, nie wygrałem nic.

Podsumowując. Impreza była zorganizowana genialnie. Trasa oznaczona fantastycznie. Zaplecze sanitarne i zabezpieczenie asfaltów wzorowe. Bufety wypasione (tylko na mecie nie było już pomarańczy). Trasa jak dla dla mnie super. Może miejscami trochę ciasno ale w końcu wystartowało ponad 1600 osób.

Wrzucam fotki autorstwa: Agaty Gałeckiej, Rafała Olkisa i Joanny Tomes.
Dziś (30.04.2010) dorzucam 12 fotek kupionych od Sportograf.com.


Kategoria Krótkie wycieczki

Po numer startowy i chip

Sobota, 24 kwietnia 2010 | dodano: 24.04.2010

Miałem napisać tu coś ciekawego, taką mini relację z dzisiejszego dnia ale padam na ryjek. Powiem tylko tyle: wielki kanion i rów mariański są niczym w porównaniu z dziurami w moim mózgu. Od kilku dni żyję maratonem a dziś po powrocie od Agi zabrałem się za wymianę opon na terenowe i co? Zapomniałem kupić dętek! Było już po 22, więc opcja kupna odpadała ale maratończyk się nie poddaje, nie przed startem! Byłem już gotowy wypruć dętki z roweru sąsiada ale po przekopaniu kanciapy rowerowej znalazłem jakieś stare łatane IRC i jakiegoś Decathlona. Całe to moczenie gumek w wannie w poszukiwaniu umykających bąbelków i wyszarpywanie opon z obręczy mnie wymęczyło. Rozrobiłem sobie jeszcze izotonika, wsadziłem do lodówki, zamontowałem porządnie numer startowy (259) i czipa a teraz szałer i lulu.

Dobranoc!



Kategoria Kręcenie korbą po Wrocku, Krótkie wycieczki

Jednak ze zdjęciem...

Piątek, 23 kwietnia 2010 | dodano: 23.04.2010

Znów kolejny wpis bez zdjęcia i pewnie nikt tu nie zaglądnie... Poprzedni nabrał trochę komentarzy, po tym jak Mlynarz ujawnił plany ożenku z Asicą ale tym razem wątpię, żeby ujawniło się kolejne przyszłe małżeństwo i podbudowało moje komentarzowe statystyki. Prawda jest chyba taka, że nikomu nie chce się czytać tego, co ludzie wypisują na blogach. Zaglądamy na nie albo z przyzwyczajenia albo dlatego, że przyciągnęło nas ładne zdjęcie na głównej, a im więcej tekstu pomiędzy zdjęciami tym gorzej. Czytamy to, co autor tam nastukał z czystej grzeczności przymuszając się trochę do tego.

Właściwie, to nie mam dziś nic ciekawego do powiedzenia. Z chaosu myśli, które kluczą gdzieś pod kopułką w poszukiwaniu mózgu, o rowerowej tematyce nie wyłowiłem nic. O! chwila! Coś się pojawiło...
Myśl 1 (a właściwie to wątek). Ciekawie kiedy dojdzie ta kierownica Boplight'a dla Agi. Czeka mnie w najbliższym czasie serwis Kross'a Agi i już się nie mogę doczekać.
Myśl 2. Bike Maraton. Jeszcze 2 dni do "dnia próby". Pogoda jest coraz lepsza, więc coraz gorsza. Już tłumaczę. Maraton będzie płaski jak kartka papieru. Jedyna atrakcja na trasie to błoto, które właśnie wysycha i nie będzie na co zwalać kiepskiego czasu. Na dodatek z powodu żałoby narodowej i związanego z nią przesunięcia terminu BM miałem dodatkowy tydzień na wyrzeźbienie ciała Pudziana. Nie udało się i czuję się bardziej jak worek kartofli i to takich już lekko nadpsutych. Tą smutną myślą zakończę ten filozoficzny wywód. Może w drodze do domu spotka mnie coś ciekawego? Najwyżej dopiszę.

Edit:

Po powrocie z roboty pokręciliśmy z Agą w stronę Ramiszowa. Takie małe rozruszanie tyłka.


Kategoria Kręcenie korbą po Wrocku, Krótkie wycieczki

Po Erythropoietin

Wtorek, 20 kwietnia 2010 | dodano: 21.04.2010

Pochmurny ranek i trochę za zimno jak na jedną warstwę ubrania. Zazwyczaj marzłem podczas czekania na światłach, a jadąc rozgrzewałem się. Tym razem zupełnie na odwrót. Podczas jazdy zimny wiatr wkradał się między włókna mojej oddychającej koszulki i śmigał po ciele, wywoływał gęsią skórkę i stawiał na baczność owłosienie. Cieplej robiło się na postojach.

Podczas drogi powrotnej można troszkę docisnąć, bo mogę dojechać na miejsce mokry jak szczur. Na skrzyżowaniu Gajowickiej i Hallera dorwało mnie czerwone. To jedno z tych skrzyżowań, na których nie można sobie pozwolić na tymczasowy daltonizm, bo może się to skończyć wkomponowaniem w asfalt. Czekam na zielone... Zjeżdżają się inni rowerzyści. Po drugiej stronie drogi czeka ktoś w cywilnych ciuchach, więc nie przykuwa mojej uwagi. Dopiero jak włącza się zielone i odległość się zmniejsza, dostrzegam konkretny amortyzator - myślę fajny Bomber. Rzucam okiem na ramę - Trek. Gdyby sytuacja rozrysowana była na kartkach komiksu, zapewne ktoś nad moją głową umieścił by żarówkę. Kilka trybów się przesunęło, patrzę na twarz i... Mlynarz! Jak w mordę strzelił. Poznał mnie i zatrzymaliśmy się na kilka cykli świetlnych na małe ploty. Generalnie obgadaliśmy Blasa i jego nowy, owiany nutką tajemnicy rower. Gdy zapaliło się już kolejne zielone, pożegnałem Mlynarza i pocisnąłem zdrowym tempem do domu, gdzie czekała na mnie Aga.

Wieczorkiem po siłowni podskoczyliśmy z Agą do Factory do sklepu Vitamin-shop. Chciałem kupić trochę epo ale nie mieli. Była pasza dla tuczników "Max Power Kox Madafaka", przewodnik do ćwiczeń "Dres na stres", jakaś pasta, żeby się nasmarować na brąz i wyglądać jak Pudzian oraz koncentrat, z którego robi się izotonik. Buteleczka 500ml, z której (ponoć) można uzyskać 35l. Kupiłem na spróbowanie, a kiedy pan spytał, czy chcę reklamówkę odpowiedziałem - nie! Napiąłem się i tak niosąc dumnie butelkę poczłapałem do domu.

Pozdrawiam!


Kategoria Kręcenie korbą po Wrocku

Asfaltowy wibrator

Niedziela, 18 kwietnia 2010 | dodano: 18.04.2010

Dziś dzień drugi eksploatacji Kwest 1.25 w Salamandrze. Ponieważ planu nie było Aga (biedaczka nie wiedziała w co się pakuje) zaufała mi, a ja poprowadziłem nas asfaltami... Miało być płasko, gładko i szybko. Wyszła taka telepawka, że jeszcze teraz mózg mi się telepie w czaszce, a dupa prawdopodobnie zatrzyma się jutro nad ranem. Z początku drogą na lotnisko asfalt był super. Później już było coraz gorzej. Gdy kiedyś pokonywałem te tereny wydawało mi się, że jest ok. Ale wychodzi na to, że na oponach 2.0 odczucia są zupełnie inne niż na 1.25. Generalnie można powiedzieć, że był niezły wyryp. Dotelepaliśmy się do Jarząbkowa i za wioską zrobiliśmy nawrót. Droga powrotna była jeszcze gorsza, bo na otwartych przestrzeniach mocno zapodawał wiatr w paszcze. Zmęczyło mnie to 40km po asfalcie jak 40 w ostrym terenie. Po powrocie do domu, szybki obiadek i... Kima! Ścięło nas do ok. 19:00. Później wstałem i przez 1,5h próbowałem dojść do porozumienia z tylnym Alivio Agi ale cholera była strasznie oporna na mój geniusz i skończyło się na tym, że Aga wróciła na rozregulowanych przerzutkach do domu...


Kategoria Kręcenie korbą po Wrocku, Krótkie wycieczki

Test gumek

Sobota, 17 kwietnia 2010 | dodano: 17.04.2010

Po południu założyłem Agacie kółka z nowiuśkimi Kendami Kwest 1.25 i dętkami Maxxis. Oczywiście nie obyło się bez wtopy, bo jak zwykle założyłem bieżnik w złym kierunku. Sobie dla testu też wrzuciłem Kwesty i po śmieciowej zupci wybraliśmy się w okolice Ramiszowa. Pogoda słoneczna ale cholernie wiało, szczególnie na otwartych przestrzeniach. Na oponkach tnie się asfalt bardzo przyjemnie. Na równym można bez większych problemów dociągnąć do ok. 50km/h. W okolicach Pawłowic (jeśli mnie pamięć nie myli) na przecięciu z budowaną obwodnicą autostradową Wrocławia pobawiliśmy się trochę aparatem. Efekt poniżej. Kilkanaście minut po 15 zawinęliśmy tuż za granicami Ramiszowa do domu, na obiadzio, tort i winko.



Kategoria Kręcenie korbą po Wrocku, Krótkie wycieczki

Cudowny zapach świeżych gumek!

Piątek, 16 kwietnia 2010 | dodano: 16.04.2010

Dzień rowerowo nieciekawy. Rano zlał mnie deszcz i dojechałem do roboty przemoczony. Powrót z pracy koszmarnie wietrzny, a powrót od Agi wieczorkiem przy akompaniamencie dźwięków z iPod'a.

Po dotarciu do domu czekała już na mnie, a właściwie to na Agę paczuszka. Bardzo spodobała Jej się jazda na moich Kendach Kwest 1.25 ale jako estetkę kłuły ją w oczy te rudawe brzydkie boczki opony. Zamówiłem więc na allegro w sklepiku bikesyl dwie zupełnie czarne oponki Kenda Kwest 1.25 i do tego parę dętek Maxxis Welter Weight (90g). Sklep spisał się genialnie. Świetny kontakt, super ceny i błyskawiczna wysyłka.

Po rozerwaniu kartonika do mych zakatarzonych nozdrzy dotarła przecudowna woń nowych gumek... Magiczna, lekko słodkawa nuta gumy z domieszką kwaskowego aromatu nowości... Wyglądają tak samo ślicznie jak pachną. Postawię je koło poduszki. Na pewno przyśni mi się coś rowerowego...


Kategoria Kręcenie korbą po Wrocku

Bike Maraton 2010 - Wrocław [przed startem]

  • DST 53.14km
  • Czas 03:06
  • VAVG 17.14km/h
  • Temperatura 9.0°C
  • HRmax 193( 91%)
  • HRavg 153( 72%)
  • Kalorie 2593kcal
  • Sprzęt Kelly's Salamander 2006 by Galen
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 10 kwietnia 2010 | dodano: 10.04.2010

Obudziłem się o 6:00, wyjrzałem za okno - leje. Obudziłem się o 7:00, wyjrzałem za okno - leje. Około 9:00 deszcz ustąpił i zaczęło powoli wysychać. Ciągle wahałem się czy w ogóle jechać, a jak jechać, to rowerem, czy wsadzić Salamandra do Sienki i podjechać na miejsce startu? Przed 10:00 znów zaczęło lać. Stwierdziłem, że droga do Leśnicy będzie pełna kałuż, błota i chlapiących samochodów. Nie chciałem dojechać na miejsce startu przemoczony i zziębnięty. Jazda Królewiecką była by trochę na około i nie wiedziałem, czy te dodatkowe kilkanaście km mnie nie zarżnie. Wpakowałem więc rower na tylne siedzenie i pojechałem na miejsce startu. Byłem 20 minut przed czasem. Przed boiskiem stało kilka samochodów i ludzie się przebierali w obcisłe galoty. Nie minęło kilka minut i zaczęły napływać małe grupki. W sumie (wg. organizatorów) pojawiło się ok. 100 osób.

Tuż przed startem mocno się wypogodziło. Wyszło słońce i zrobiło się ciepło. Byłem zadowolony, że nie wymiękłem. Kilka minutek po 11:00 ruszyliśmy w drogę. Z początku trasa mało błotna, tempo wycieczkowe i nie lało się za kołnierz. Im dalej w trasę, tym błota więcej. Chwilami kropiło trochę ale do wytrzymania. Dopiero na rozjeździe tras MINI i MEGA dorwała nas porządna ulewa. Swego rodzaju test na psychikę. Część osób przemoczona do suchej nitki skierowała się na trasę MINI. Ja postanowiłem być twardy i zmierzyć się z dłuższym dystansem...

Trasa była fantastyczna. Tylko w jednym momencie zrobiło się trochę nudno (polne drogi), ale po kilkuset m wjechaliśmy do fantastycznego lasku, gdzie dorwał nas mały grad. Zaparowały mi totalnie okulary, wyłapałem błotem w twarz i jedyne w miarę sprawne oko. Przez kilkadziesiąt metrów jechałem na czuja. Takich smaczków było jeszcze kilka. Bagienka, przez które nie dało się przejechać i nie zanurzając SPD'ków. Błotne koleiny, tak wąskie, że wypinały buty. Profil trasy generalnie rzecz biorąc płaski jak decha. Były 3 większe podjazdy. Pierwszy wjechałem do 2/3 ale przede mną glebnął koleś i musiałem się wypiąć. Drugi podjeżdżałem na 2-ce, bo mi 1-ka wskoczyć nie chciała, więc też nie dałem rady. Trzeci podjazd, to totalny hard core. Nie dojechałem nawet do 1/4. Nie jest długi ale za to bardzo stromy i wąski, za to zjazd z niego to poezja! Ten podjazd to będzie mój cel na maratonie...

Cała "wycieczka" bardzo udana i nie wymagająca kondycji Mai Włoszczowskiej. Co prawda mniej więcej w 2/3 trasy dorwał mnie mały głód ale wrzuciłem w siebie pół paczki rodzynek i odzyskałem siły. Organizacja była bez zarzutu. Co jakiś czas mijaliśmy się z wozem technicznym, który był gotowy zbierać zwłoki i poić spragnionych.

Na metę dotarłem zmęczony ale nie zarżnięty. Szkoda tylko, że nie czekał na nas nikt z aparatem, bo dopiero pod koniec wyglądaliśmy pro. Mój rower składał się w większości z błota, ściółki, trawy i gliny z niewielką domieszką aluminium, stali i gumy. Już w domu okazało się, że złapałem z przodu kapciocha. Dziurka musiała być na tyle mała, że nie odczułem różnicy.

Fotki zamieszczone poniżej nie są mojego autorstwa (autorzy umieszczeni w tagach), ja jedynie podfotoszopowałem kilka co nieco.

P.S. Właśnie przed chwilką (12.04.2010) wróciłem ze stacji BP, gdzie myjką ciśnieniową obłupywałem błoto. Mój wcześniejszy pomysł (wystawić rower na deszcz na balkon) zakończył się fiaskiem - obsrały go gołębie.



Kategoria Krótkie wycieczki

07.04.2010

Środa, 7 kwietnia 2010 | dodano: 07.04.2010

Zupełnie nie mam pomysłu na treść wpisu. Jakoś ten wiosenny wiaterek wywiał mi wszystko z głowy...

O! Przypomniało mi się coś. Rano było koszmarnie zimno. Szron na trawie i szybach.

Pozdrawiam i przepraszam za taką mizerię :P

P.S. Zastanawiam się, czy brać na Bike Maraton worek z piciem do plecaka, czy wystarczy to, co rozdają na bufetach?

P.S.2. Jak macie jakieś doświadczenia z bukłakami, to proszę o info. W moim starym zakwitła już kolonia boczniaków i muszę kupić coś nowego.


Kategoria Kręcenie korbą po Wrocku