Przekroczona dawka... chemii z Biedronki!
-
DST
107.40km
-
Czas
05:33
-
VAVG
19.35km/h
-
VMAX
47.00km/h
-
Temperatura
22.0°C
-
Sprzęt Kelly's Salamander 2006 by Galen
-
Aktywność Jazda na rowerze
Rano otworzyłem jedno oko i wyjrzałem za okno... Deszcz! Shit! Nie będzie podboju Ślęży... Poszedłem spać... Kiedy otworzyłem drugie oko... Słońce! Zwlokłem się migiem, spakowałem klamoty i Agę i jazda! Wyjazd z Wrocka jakiś taki pokraczny ale dojechaliśmy do Smolca, następnie Pietrzykowice i zjeżdżamy do pit stop'u, żeby rzucić okiem na GPS i łyknąć power specyfiku z Biedrony. GPS zdechł... Nie naładowałem dziada... Nie wiemy którędy dalej jechać ale Ślęża przed nami, więc może pojedziemy "na czuja"? Kręcimy dalej: Biskupice Podgórne -> Małuszów i tu na horyzoncie jakiś koleś w obcisłych gatkach na Salamandrze. Na kierownicy dynda mu torba... Toomp! Ale jajca! Jesteśmy uratowani! Poznał nas po koszulce BS. Przywitaliśmy się i okazało się, że kręci na Ślężę. No to kręcimy razem... Zaczynają się podjazdy... Dowlekamy się z przerwami na Przełęcz Toompadła. Tutaj mały postój. Toomp zabrał się za to, za co ja nie zabrałem się od dłuuuuugiego czasu - regulację przerzutek Agi. Obrót śrubką tu, obrót śrubką tam i gotowe! Wjazd na Ślężę to prawdziwy koszar! Tony luźnych kamolców. Większość energii idzie psu w dupkę! Ktoś chciał dobrze ale nie dla rowerzystów... Podjazd staje się coraz bardziej stromy a mi ubywa sił... Pakuje do otworu gębowego garść rodzynek, zapijam Power chemią z Biedronki i jakoś wspinam się tnąc kolejne poziomice. I tak jeszcze kilka razy (z drobną przerwą na wprowadzanie przez kilka minut Salamandra). Na Ślęży kupa luda. Siadamy w trawie i rozpoczynamy wegetację. Nawet nam się fotek nie chce strzelać. Nadszedł czas na powrót. Z początku kamolce "wielkości telewizorów" i trzeba prowadzić rower. Mija nas kilku hard core'owców z ImMotion na fullach, którzy cisną na dół. Po chwili wyrastają kamyki o znacznie mniejszej frakcji i można śmigać. Zjazd w dół to bajka! Fantastyczne widoki, kamyki strzelają z pod opon na wszystkie strony, miejscami szlak przecinają strumyczki, bryzga błotko... Mniam! Dojeżdżamy do Sobótki. Mały popasik i tniemy asfalcikiem. Ciągle w dół... Mrrrrr... Lecimy przez różne wiochy. Siły jak by nawet tak bardzo mnie nie opuściły. W pewnym momencie natura mnie wezwała i musiałem na sikundę w krzaczki. Toomp i Aga jadą dalej a ja staram się odcedzić kartofelki tańcząc, bo nieopatrznie wybrałem krzaki z gniazdami komarów... Gonie uciekinierów co kosztuje mnie troszkę energii. Jeszcze kilka wsi i wbijamy na ruchliwą trasę 35 i przez Bielany Wrocławskie do centrum. Tutaj nasuwa mi się spostrzeżenie - Toomp jeździ po mieście "gorzej" niż ja! :] Dojeżdżamy do domu Agi i żegnamy Toompa. W domu dłuuuuuugi prysznic i reszta rodzynek. Z 400g paczki nie zostało prawie nic. Teraz jeszcze pierogi i... Przesadziłem i mnie zamuliło...
Podsumowując... TOTALNY CZAD!!! :]
-----------------------------------------------------------------------
Edit:
-----------------------------------------------------------------------
Później dorzucam kilka fotek od Toompa.
Kategoria Długie wycieczki, Kręcenie korbą po Wrocku