Bike Maraton 2010 - Wrocław [przed startem]
-
DST
53.14km
-
Czas
03:06
-
VAVG
17.14km/h
-
Temperatura
9.0°C
-
HRmax
193( 91%)
-
HRavg
153( 72%)
-
Kalorie 2593kcal
-
Sprzęt Kelly's Salamander 2006 by Galen
-
Aktywność Jazda na rowerze
Obudziłem się o 6:00, wyjrzałem za okno - leje. Obudziłem się o 7:00, wyjrzałem za okno - leje. Około 9:00 deszcz ustąpił i zaczęło powoli wysychać. Ciągle wahałem się czy w ogóle jechać, a jak jechać, to rowerem, czy wsadzić Salamandra do Sienki i podjechać na miejsce startu? Przed 10:00 znów zaczęło lać. Stwierdziłem, że droga do Leśnicy będzie pełna kałuż, błota i chlapiących samochodów. Nie chciałem dojechać na miejsce startu przemoczony i zziębnięty. Jazda Królewiecką była by trochę na około i nie wiedziałem, czy te dodatkowe kilkanaście km mnie nie zarżnie. Wpakowałem więc rower na tylne siedzenie i pojechałem na miejsce startu. Byłem 20 minut przed czasem. Przed boiskiem stało kilka samochodów i ludzie się przebierali w obcisłe galoty. Nie minęło kilka minut i zaczęły napływać małe grupki. W sumie (wg. organizatorów) pojawiło się ok. 100 osób.
Tuż przed startem mocno się wypogodziło. Wyszło słońce i zrobiło się ciepło. Byłem zadowolony, że nie wymiękłem. Kilka minutek po 11:00 ruszyliśmy w drogę. Z początku trasa mało błotna, tempo wycieczkowe i nie lało się za kołnierz. Im dalej w trasę, tym błota więcej. Chwilami kropiło trochę ale do wytrzymania. Dopiero na rozjeździe tras MINI i MEGA dorwała nas porządna ulewa. Swego rodzaju test na psychikę. Część osób przemoczona do suchej nitki skierowała się na trasę MINI. Ja postanowiłem być twardy i zmierzyć się z dłuższym dystansem...
Trasa była fantastyczna. Tylko w jednym momencie zrobiło się trochę nudno (polne drogi), ale po kilkuset m wjechaliśmy do fantastycznego lasku, gdzie dorwał nas mały grad. Zaparowały mi totalnie okulary, wyłapałem błotem w twarz i jedyne w miarę sprawne oko. Przez kilkadziesiąt metrów jechałem na czuja. Takich smaczków było jeszcze kilka. Bagienka, przez które nie dało się przejechać i nie zanurzając SPD'ków. Błotne koleiny, tak wąskie, że wypinały buty. Profil trasy generalnie rzecz biorąc płaski jak decha. Były 3 większe podjazdy. Pierwszy wjechałem do 2/3 ale przede mną glebnął koleś i musiałem się wypiąć. Drugi podjeżdżałem na 2-ce, bo mi 1-ka wskoczyć nie chciała, więc też nie dałem rady. Trzeci podjazd, to totalny hard core. Nie dojechałem nawet do 1/4. Nie jest długi ale za to bardzo stromy i wąski, za to zjazd z niego to poezja! Ten podjazd to będzie mój cel na maratonie...
Cała "wycieczka" bardzo udana i nie wymagająca kondycji Mai Włoszczowskiej. Co prawda mniej więcej w 2/3 trasy dorwał mnie mały głód ale wrzuciłem w siebie pół paczki rodzynek i odzyskałem siły. Organizacja była bez zarzutu. Co jakiś czas mijaliśmy się z wozem technicznym, który był gotowy zbierać zwłoki i poić spragnionych.
Na metę dotarłem zmęczony ale nie zarżnięty. Szkoda tylko, że nie czekał na nas nikt z aparatem, bo dopiero pod koniec wyglądaliśmy pro. Mój rower składał się w większości z błota, ściółki, trawy i gliny z niewielką domieszką aluminium, stali i gumy. Już w domu okazało się, że złapałem z przodu kapciocha. Dziurka musiała być na tyle mała, że nie odczułem różnicy.
Fotki zamieszczone poniżej nie są mojego autorstwa (autorzy umieszczeni w tagach), ja jedynie podfotoszopowałem kilka co nieco.
P.S. Właśnie przed chwilką (12.04.2010) wróciłem ze stacji BP, gdzie myjką ciśnieniową obłupywałem błoto. Mój wcześniejszy pomysł (wystawić rower na deszcz na balkon) zakończył się fiaskiem - obsrały go gołębie.
Kategoria Krótkie wycieczki
komentarze
Start przesunęli na 25.04.