Bike Maraton - Wrocław
-
DST
53.76km
-
Czas
02:33
-
VAVG
21.08km/h
-
Temperatura
19.0°C
-
Sprzęt Kelly's Salamander 2006 by Galen
-
Aktywność Jazda na rowerze
Pot, ból mięśni, kurz, żar z nieba i magiczne pomarańcze, czyli Bike Maraton - Wrocław.
wynik M2: 194
wynik M: 603
wynik open: 648
czas: 02:43:11
punkty: 319
Po sobotnich przygodach z szukaniem gumek wolałem nie ryzykować już więcej wtop. Wstałem rano i stosując oldschool'owy sposób zrobiłem sobie papierową listę klamotów, które mam wziąć. Po przygotowaniu już wszystkich klamotów, zlazłem pod blok, żeby zapakować wszystko do Sienki. Miałem lekki "reisefieber" i nie mogłem wysiedzieć w domu. Na miejsce dojechałem, to stało może z 30 samochodów, a miasteczko powoli zaczynało tętnić życiem. Szukałem ludzie z teamu BS ale nie spotkałem nikogo w naszych barwach. Ludzie zapuszczali korzenie stojąc w kolejce do biura zawodów. Gdy otwarto sektory wpakowałem się do pierwszego i zapięty już w spd wyczekiwałem wystrzału z armaty. Nie doczekałem się. Ludzi była taka masa, że nie udało się wpisać wszystkich na czas i start się przesunął. Najprzyjemniejszym momentem było odliczanie od 10 w dół. Czuło się taki dreszcz emocji i niepokoju. Trochę jak by ktoś drapał po pleckach i jednocześnie łaskotał.
3... 2... 1... Poszli! Początek był zajebiaszczy. Grupa nadała ostre tempo wzbijając tony kurzu. Cisnąłem po dziurach grubo ponad 30 ale forma szybko siadła. Do pierwszego bufetu dojechałem już zarznięty ale postanowiłem zgrywać kolarza i zamiast zatrzymać się, napić i nawcinać bananów, wyciągnąłem rękę a ktoś umieścił tam kubeczek z izotonikiem. Przez ułamek sekundy czułem się jak na olimpiadzie, ale ktoś mnie szturchnął i cały izotonik wylałem sobie na twarz. Zlizałem trochę ale z potem i kurzem nie smakował zbyt dobrze. Chwilę później zapomniałem, że jadę na blacie i zacząłem zrzucać przełożenia przed wjazdem w ostre błoto. Kiedyś 2 razy zerwałem łańcuch i stracił 3 albo 4 ogniwa. Teraz był za krótki i podczas jazdy na blacie, gdy wrzuci się na najwyższą zębatkę z tyłu, to klinuje się. Nie szło zrzucić go z powrotem. Musiałem zrobić to po chamsku - wsadzić imbus między blat a łańcuch i zakręcić korbą. W sumie nie trwało, to długo ale zanim skończyłem, to przy błocie zrobił się korek i czekałem aż mnie wpuszczą.
Kolejne kilometry i zmęczenie narastało. Po miejscach, gdzie wcześniej było błoto nie było śladu. Na otwartych przestrzeniach słońce i wiatr dawały czadu. Z racji wyższej prędkości, niż na objeździe trasy, dupą trzęsło mocniej a łapy bolały od ściskania gripów i klamek. Podjazdy były strasznie zatłoczone i nawet jak ktoś miał dynamit w nogach, to wprowadzający rowery bikerzy blokowali ścieżkę. Z 3 większych podjazdów udało mi się zaliczyć tylko jeden ale myślałem, że mi żyłka pierdyknie. Na drugim bufecie podjadłem już banana, zatelefonowałem do Agi i odebrałem sms'a od blasa. Po 40km byłem już styrany i wlokłem się niemiłosiernie. Gdy zostało już sił tylko na niektóre funkcje życiowe na ścieżce pojawiła się tabliczka - bufet 100m. To było eldorado! 4 kartony ciasteczek, suszone owoce, banany, izotoniki i... POMARAŃCZE! Zimne ćwiarteczki fantastycznych pomarańczy! Smakowały jak nigdy. Wrzuciłem do koszulki 2 garstki moreli, kilka ciasteczek i jak po zastrzyku z koxu ruszyłem w trasę. Oczywiście już po kilkudziesięciu metrach odczułem swoje obżarstwo. Brak umiaru, to u mnie normalne. Końcówka była dość ciężka. Wniesienia wysokości progów zwalniających na drodze osiedlowej a ja miałem wrażenie, że wjeżdżam na Mont Everest. Podudzie piekło jak by mi ktoś papierem ściernym po włóknach mięśniowych szorował. Gdy tylko skończył się las, wiedziałem, że zostało już tak niewiele. Wycisnąłem z sobie resztkę sił i wyprzedziłem kilkoro dzieciaków i jedna starszą panią. Po przekroczeniu dmuchanej mety przywitała mnie uśmiechnięta Aga, woda i saszetka z izotonikiem. Po tym jak wysapałem z siebie kilka słów opisu trasy, stanęliśmy w kolejce po makaron.
Reszta imprezy upłynęła na czekaniu na losowanie nagród. Jak można było się spodziewać, nie wygrałem nic.
Podsumowując. Impreza była zorganizowana genialnie. Trasa oznaczona fantastycznie. Zaplecze sanitarne i zabezpieczenie asfaltów wzorowe. Bufety wypasione (tylko na mecie nie było już pomarańczy). Trasa jak dla dla mnie super. Może miejscami trochę ciasno ale w końcu wystartowało ponad 1600 osób.
Wrzucam fotki autorstwa: Agaty Gałeckiej, Rafała Olkisa i Joanny Tomes.
Dziś (30.04.2010) dorzucam 12 fotek kupionych od Sportograf.com.
Kategoria Krótkie wycieczki
komentarze
Najważniejsza jest przyjemność z uczestnictwa i satysfakcja z ukończenia :)
Relację świetnie opisałeś - miło i z uśmiechem się czytało :)