Seta z plusem!
-
DST
136.41km
-
Czas
06:23
-
VAVG
21.37km/h
-
Temperatura
23.0°C
-
Sprzęt Kelly's Salamander 2006 by Galen
-
Aktywność Jazda na rowerze
A więc... Ehkm, ekhm! Dawno, dawno temu (jakieś 2 dni) za górami, za lasami wybuchł pożar w burdelu. Tak można by w skrócie opisać mój poranek przed wycieczką. Wstałem dość wcześniej i zabrałem się za robotę. Z początku montowałem podstawkę do licznika z Lincolna 1.25, bo ta w Salamandrze wyzionęła ducha. Później odwiedziłem prysznic i lodówkę. Miałem plan, żeby zrobić sobie kilka tostów na drogę ale okazało się, że na chlebie tostowym wyrosły sobie boczniaki. Shit! Szybka zmiana planów - będzie chleb z nutellą. Zaglądam do chlebaka - jest kilka kromek ale okazało się, że tu również pojawiła się już kolonia grzybków. Lekko wkurzony wziąłem moją platynową kartę Visa i poleciałem w obcisłych galotach do bankomatu. Tam kolejne 2 próby pobrania kasy na jakiekolwiek niezagrzybione pieczywo skończyły się fiaskiem. Bankomat zamiast wyplówać 200-o złotówki drukował tylko jakiś wkurzający paragonik z niepokojącymi informacjami. Mocno podirytowany wróciłem do domu i rozpocząłem eksplorację lodówki. Znalazłem 2 banany i kiełbachę (bez grzybów). Wyposażony w pewne minimum żywieniowe udałem się na miejsce spotkania, czyli na Wrocławski rynek pod pomnik Fredry.
Kiedy zjawiłem się na miejscu czekał już konkretny tłumek (przepraszam jeśli pominąłem kogoś ale mam alzhaiimera; wymieniam w kolejności mocno przypadkowej: Agata, WrocNam, Mlynarz, Jahoo81, drBike, mattik, alaaloe i niezrzeszony Tomek). Po chwili zjawił się zyła82 z oponką, w której pękła żyła. Proces łatania odbył się sprawnie, a po kwadransie akademickim zjawił się Blase i Kaisa. Wymieniliśmy uprzejmości i w drogę!
Początek trasy przez miasto mnie nie urzekł ale wraz z upływem kilometrów robiło się coraz ciekawiej. Całość trasy w 95% pokryła się z planem Mlynarza i przebiegała głównie asfaltami różnej jakości. Pierwszy popas zrobiliśmy w Szczodrem przy zniszczonym pałacyku. Przy akompaniamencie hitów z satelitów z odbywającego się nieopodal festynu dla dzieciaków rozwiązaliśmy z adminem problem braku powiadomień. Nie dochodzą Ci maile? A zaznaczasz ptaszkiem czekboksa? To zostaw ptaszka i klikaj myszką! Kiedy zebraliśmy się do dalszej drogi, naszło mnie, że nie zrobiłem żadnych fotek, więc zostałem z tyłu. Skończyło się to prawie zgubieniem peletonu, bo jak zwykle pojechałem nie tą drogą co trzeba. Kolejne kilometry i dotarliśmy do kościółka - rotundy w Stroniu. Akurat odbywały się przygotowania przed świętem Bożego Ciała. Sesja foto w koło budowli i dalej kilkaset metrów do prawdziwego celu - sklepu z Piastem. Z lodówki nie było ale chłodek w magazynie był zadowalający. Z piwem w plecaku postanowiliśmy udać się w jakieś miłe okolice i spożyć Piasta na kępce soczysto zielonej trawy, wśród świergotu ptaków i w cieple promieni słonecznych, bo pod spożywczakiem zajeżdżało lokalnymi smakoszami wina. Gdy skręciliśmy w polną drogę nikt nie przypuszczał, że kolejne 300 m, będzie błotną masakrą. Pierwszy szlak przecierał Mlynarz. Cześć osób pojechała za nim, część rozważała opcję zamordowania go. Po kilku minutach wszyscy znaleźliśmy się na rozjeżdżonej traktorem miedzy pola. Koleiny były dość głębokie, a błoto w tym miejscu suche, co tworzyło naturalne warunki do siedzenia z piwem. Wszystko co dobre szybko się kończy (mówię tu o Piaście, bo Kozackie było przeciętne/kiepskie) i trzeba było jeszcze 2 km klepowiskiem, zanim dojechaliśmy do asfaltu, gdzie można było trochę średnią dokręcić. Gdy dojechaliśmy do Bierutowa, zrobiliśmy kolejny odpoczynek. Jakoś nie urzekła mnie architektura tego miasteczka, więc nie siliłem się na fotografowanie. Następne kilometry doprowadziły nas do lasku pod Kijowicami, gdzie mieliśmy oglądać dwumetrowy krzyż pokutny. Niestety, jakiś lokalny debil zniszczył kilkusetletni kawał historii. Po co? Cholera wie... Może sobie tłuczniem placyk pod stodołą chciał wysypać? Troszkę zniesmaczeni zastanym faktem udaliśmy się leśnymi, mocno błotnistymi i zakomarzonymi duktami w stronę Chrząstawy, gdzie zrobiliśmy kolejny popasik i ruszyliśmy w stronę Wrocławia. Gdy dojechaliśmy do kładki zwierzynieckiej pod zoo, wymieniliśmy uprzejmości i każdy ruszył w swoją stronę. Ja wymęczony już troszkę wyścigami po wałach z Mlynarzem, Blasem i Jackiem, zamulałem przez miasto w towarzystwie Ali (do Grunwalda), WrocNama (do Legnickiej) i niezmordowanej Agaty, która odwiozła mnie pod domek i pokręciła z powrotem do domciu.
Wycieczka była mega wypasiona i już nie mogę się doczekać kolejnych kilometrów. Gratuluje wszystkim uczestnikom, dziękuje za super towarzystwo i do zobaczyska!
Kategoria Długie wycieczki, Kręcenie korbą po Wrocku