Galen prowadzi tutaj blog rowerowy

Galen

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2010

Dystans całkowity:531.52 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:25:32
Średnia prędkość:20.82 km/h
Maksymalna prędkość:59.47 km/h
Suma podjazdów:1100 m
Liczba aktywności:9
Średnio na aktywność:59.06 km i 2h 50m
Więcej statystyk

Seta z plusem!

Sobota, 29 maja 2010 | dodano: 29.05.2010

A więc... Ehkm, ekhm! Dawno, dawno temu (jakieś 2 dni) za górami, za lasami wybuchł pożar w burdelu. Tak można by w skrócie opisać mój poranek przed wycieczką. Wstałem dość wcześniej i zabrałem się za robotę. Z początku montowałem podstawkę do licznika z Lincolna 1.25, bo ta w Salamandrze wyzionęła ducha. Później odwiedziłem prysznic i lodówkę. Miałem plan, żeby zrobić sobie kilka tostów na drogę ale okazało się, że na chlebie tostowym wyrosły sobie boczniaki. Shit! Szybka zmiana planów - będzie chleb z nutellą. Zaglądam do chlebaka - jest kilka kromek ale okazało się, że tu również pojawiła się już kolonia grzybków. Lekko wkurzony wziąłem moją platynową kartę Visa i poleciałem w obcisłych galotach do bankomatu. Tam kolejne 2 próby pobrania kasy na jakiekolwiek niezagrzybione pieczywo skończyły się fiaskiem. Bankomat zamiast wyplówać 200-o złotówki drukował tylko jakiś wkurzający paragonik z niepokojącymi informacjami. Mocno podirytowany wróciłem do domu i rozpocząłem eksplorację lodówki. Znalazłem 2 banany i kiełbachę (bez grzybów). Wyposażony w pewne minimum żywieniowe udałem się na miejsce spotkania, czyli na Wrocławski rynek pod pomnik Fredry.

Kiedy zjawiłem się na miejscu czekał już konkretny tłumek (przepraszam jeśli pominąłem kogoś ale mam alzhaiimera; wymieniam w kolejności mocno przypadkowej: Agata, WrocNam, Mlynarz, Jahoo81, drBike, mattik, alaaloe i niezrzeszony Tomek). Po chwili zjawił się zyła82 z oponką, w której pękła żyła. Proces łatania odbył się sprawnie, a po kwadransie akademickim zjawił się Blase i Kaisa. Wymieniliśmy uprzejmości i w drogę!

Początek trasy przez miasto mnie nie urzekł ale wraz z upływem kilometrów robiło się coraz ciekawiej. Całość trasy w 95% pokryła się z planem Mlynarza i przebiegała głównie asfaltami różnej jakości. Pierwszy popas zrobiliśmy w Szczodrem przy zniszczonym pałacyku. Przy akompaniamencie hitów z satelitów z odbywającego się nieopodal festynu dla dzieciaków rozwiązaliśmy z adminem problem braku powiadomień. Nie dochodzą Ci maile? A zaznaczasz ptaszkiem czekboksa? To zostaw ptaszka i klikaj myszką! Kiedy zebraliśmy się do dalszej drogi, naszło mnie, że nie zrobiłem żadnych fotek, więc zostałem z tyłu. Skończyło się to prawie zgubieniem peletonu, bo jak zwykle pojechałem nie tą drogą co trzeba. Kolejne kilometry i dotarliśmy do kościółka - rotundy w Stroniu. Akurat odbywały się przygotowania przed świętem Bożego Ciała. Sesja foto w koło budowli i dalej kilkaset metrów do prawdziwego celu - sklepu z Piastem. Z lodówki nie było ale chłodek w magazynie był zadowalający. Z piwem w plecaku postanowiliśmy udać się w jakieś miłe okolice i spożyć Piasta na kępce soczysto zielonej trawy, wśród świergotu ptaków i w cieple promieni słonecznych, bo pod spożywczakiem zajeżdżało lokalnymi smakoszami wina. Gdy skręciliśmy w polną drogę nikt nie przypuszczał, że kolejne 300 m, będzie błotną masakrą. Pierwszy szlak przecierał Mlynarz. Cześć osób pojechała za nim, część rozważała opcję zamordowania go. Po kilku minutach wszyscy znaleźliśmy się na rozjeżdżonej traktorem miedzy pola. Koleiny były dość głębokie, a błoto w tym miejscu suche, co tworzyło naturalne warunki do siedzenia z piwem. Wszystko co dobre szybko się kończy (mówię tu o Piaście, bo Kozackie było przeciętne/kiepskie) i trzeba było jeszcze 2 km klepowiskiem, zanim dojechaliśmy do asfaltu, gdzie można było trochę średnią dokręcić. Gdy dojechaliśmy do Bierutowa, zrobiliśmy kolejny odpoczynek. Jakoś nie urzekła mnie architektura tego miasteczka, więc nie siliłem się na fotografowanie. Następne kilometry doprowadziły nas do lasku pod Kijowicami, gdzie mieliśmy oglądać dwumetrowy krzyż pokutny. Niestety, jakiś lokalny debil zniszczył kilkusetletni kawał historii. Po co? Cholera wie... Może sobie tłuczniem placyk pod stodołą chciał wysypać? Troszkę zniesmaczeni zastanym faktem udaliśmy się leśnymi, mocno błotnistymi i zakomarzonymi duktami w stronę Chrząstawy, gdzie zrobiliśmy kolejny popasik i ruszyliśmy w stronę Wrocławia. Gdy dojechaliśmy do kładki zwierzynieckiej pod zoo, wymieniliśmy uprzejmości i każdy ruszył w swoją stronę. Ja wymęczony już troszkę wyścigami po wałach z Mlynarzem, Blasem i Jackiem, zamulałem przez miasto w towarzystwie Ali (do Grunwalda), WrocNama (do Legnickiej) i niezmordowanej Agaty, która odwiozła mnie pod domek i pokręciła z powrotem do domciu.

Wycieczka była mega wypasiona i już nie mogę się doczekać kolejnych kilometrów. Gratuluje wszystkim uczestnikom, dziękuje za super towarzystwo i do zobaczyska!



Kategoria Długie wycieczki, Kręcenie korbą po Wrocku

Z Szefem Wszystkich Szefów

Niedziela, 23 maja 2010 | dodano: 23.05.2010

Dzisiejsza wycieczka BS odbyła się w ograniczonym składzie: Agata, Blase i ja.
Próbowaliśmy wydostać się z zalewanego Wrocławia w kierunku na Wzgórza Trzebnickie ale niestety. Wylała Widawa i nas odcięło. Bez większego pomysłu pokręciliśmy w stronę Mostu Milenijnego a następnie Lasku Osobowickiego. Z lasku udaliśmy się w stronę Rędzina, który jest suchy jak pieprz. W rędzinie natknęliśmy się na brukowaną drogę i podążyliśmy nią aż do przepompowni. Stamtąd odbiliśmy na Świniary i wróciliśmy asfaltem do Wrocławia ścigając się na ostatnim odcinku z turbo dziadkiem! Wycieczka bardzo przyjemna i słoneczna. Boli tylko dupa od kostki brukowej i swędzą pogryzienia po komarach. To chyba na tyle. Wieczorkiem jak wrócę do domu zrobię update kilometrów i czasu.

Pozdrawiam!


Kategoria Kręcenie korbą po Wrocku, Krótkie wycieczki

Po Wrocławskich mostach

Sobota, 22 maja 2010 | dodano: 23.05.2010

Miałem zamiar wybrać się z ekipą BS na małe kręcenie z rana. Godzina spotkania ustalona była na 10:00 ale po tym jak wróciłem do domu o 4:00 nad ranem z tańców z Agą (ale był czad! nie miałem sił wstawać tak "wcześnie". Jak już odespałem troszku wziąłem się za serwis Kellys'a bo po ostatniej wycieczce przytył kilka kilo a odgłosy jakie wydawał przypominały pracę radzieckiej łodzi podwodnej. Gdy już skończyłem ze swoją maszynką, poleciałem do Agi zająć się Kross'em. Zrobiło się późno i nie było już sensu wprowadzać w życie planu B - mini wycieczki przed obiadem. Zaczekaliśmy więc na smaczniastego kebaba, a później jeszcze chwilkę na zawiązanie sadełka. Gdy byliśmy już w stanie zejść z kanapy postanowiliśmy zrobić małą rundkę po walczącym Wrocławiu. Na zalanym Kozanowie spotkaliśmy pracującą po jasnej stronie mocy Asicę oraz Mlynarza i WrocNama, którzy pomagali przy ładowaniu worków z piaskiem. Było mi strasznie głupio, że nie przystąpiłem do pomocy, tylko jak ten cieć na hałdzie żwiru stałem i gapiłem się przez obiektyw aparatu. 13lat temu było we mnie więcej lokalnego patriotyzmu... Wstyd...


Kategoria Kręcenie korbą po Wrocku

Slęża!

  • DST 124.18km
  • Czas 06:31
  • VAVG 19.06km/h
  • VMAX 59.47km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Podjazdy 1100m
  • Sprzęt Kelly's Salamander 2006 by Galen
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 17 maja 2010 | dodano: 17.05.2010

Nie będę tworzył przydługawego opisu tej wyprawy, żeby Was nie męczyć...

A więc, poranek pochmurny i bardzo wietrzny ale bez deszczu. Wyruszam lekko spóźniony na miejsce spotkania pod Wieżą Ciśnień. Mimo, że nie stąpam po pedałach zbyt mocno jadę ok. 30km/h. Wiatr w plecy jest bajeczny. Docieram na miejsce kilka minutek po czasie ale pod wieża czeka tylko WrocNam. Po krótkiej chwili zjawia się Blas i Kaisa a następnie Mlynarz, JPbike i Jahoo81. Witamy się, strzelamy grupową fotkę i palnik!

Początkowo zamulanie przez miasto ale jak tylko wyjechaliśmy na wioski i otwartą przestrzeń dostaliśmy wiatr w plecy i tempo wzrosło. Przez cały czas wisiały nad nami ołowiane chmury i było zimno. Każda zmiana kierunku jazdy była mocno odczuwalna, bo wiatr był na tyle porywisty, że utrudniał znacząco jazdę. Kolejne km łykaliśmy bezwiednie robiąc od czasu do czasu mały postój na zwiedzanie jakiejś lokalnej atrakcji. Przed podbojem Sobótki zrobiliśmy sobie większy popas w cukierni. Odczucia po konsumpcji były neutralne, bo kawa kosztowała tyle co słoik rozpuszczalnej i pączki z dżemem nie miały dżemu tylko niewielką ilość czegoś białego niewiadomego pochodzenia. Naładowani kaloriami zaczęliśmy podjazd do Przełęczy Topadła. Szło ciężko ale miarowo i bez komplikacji. Na przełęczy kilka głębszych oddechów i zaczął się bój z kątem nachylenia i nawierzchnią. Było ciężko a miejscami bardzo ciężko. Część uczestników wyprawy zrezygnowała z mielenia tłucznia tylnymi kołami i postanowiła wprowadzić rower, co na dłuższą metę okazało się bardziej męczące. Ja podjąłem wyzwanie i ciągnąłem do góry. Im bliżej szczytu, tym więcej przerw i podpórek. W 2/3 trasy zrobiłem siusiu i lżejszy o 1,5kg depnąłem dalej. Gdy dotarłem na szczyt przywitały mnie uśmiechnięte mordy, sesja zdjęciowa, porywisty wiatr, mgła i parszywie niska temperatura. Kiedy wszyscy byliśmy już w komplecie schroniliśmy się w (jak sama nazwa wskazuje) schronisku, gdzie piliśmy drogie piwo, grzańce i gorące kubki. Po błogim czasie spędzonym na plotkach w cieple murów schroniska przyszedł czas na powrót. Przyznam szczerze, że zjazd żółtym szlakiem do Przełęczy Tąpadła nie należał do najprzyjemniejszych. Były ciekawe odcinki, gdzie można było się porządnie rozpędzić ale dominowały fragmenty z luźnym tłuczniem, gdzie trzeba było mocno redukować prędkość i cholernie się skupiać, bo chwila nieuwagi groziła sporym kuku. Od czasu do czasu zatrzymywaliśmy się żeby potrzaskać fotki innym zjeżdżającym z góry. Mi niestety nie udało się zrobić ani jednej choćby poprawnej fotki. Wszystko rozmazane, ciemne i nieostre. Na domiar złego zapomniałem zamontować licznika i nie nadrobiłem sobie średniej. Na drogę powrotną lekko zmodyfikowaliśmy trasę, bo sił już było coraz mniej. Cześć udało nam się przejechać z bocznym wiatrem ale końcówka pod wiatr do był koszmar. Mieliśmy też małą awarię. Asica zgubiła powietrze z dętki a Mlynarz wkręcił sobie snopek siana w piastę. Do 90km czułem, że mógłbym dokręcić co najmniej do 150km ale moje ambicje szybko wywiało i wymoczyło, bo zaczęło lać. Końcówki nie ma już właściwie co opisywać. Deszcz i zimno a do domu ciągle daleko. Gdy tylko przekroczyliśmy granicę Wrocławia zaczęły się jeszcze dziury i debile w samochodach, którzy chlapali na nas błotem. Na wysokości Szpitala Akademickiego podziękowaliśmy sobie za wspólny wyjazd i każdy pojechał w swoją stronę. Te ostatnie km były dla mnie najgorsze. Jeżdżę czasem tą trasą z pracy do domu i zazwyczaj wyciągam tu grubo ponad 20 a teraz, z uwagi na koszmarny wiatr, nie mogłem przekroczyć 15km/h. Gdy dowlokłem się do domu, zrzuciłem mokre ciuchy i zabrałem się za opróżnianie lodówki.

Podsumowując. Wycieczka bardzo udana! Do 90km żałowałem, że nie ma ze mną Agi, którą serdecznie pozdrawiam, ale końcówka była na tyle fatalna, że cieszyłem się, że Jej nie namówiłem, bo tylko by wymarzła.

Cały przebieg trasy w postaci traka z GPS'a umieszczę później. Więcej fotek dorzucę jak inni uczestnicy wypadu wypróżnią swoje aparaty :]

Pozdrawiam!


Kategoria Długie wycieczki, Kręcenie korbą po Wrocku

Night Skating!

Środa, 12 maja 2010 | dodano: 13.05.2010

Rowerowo w ciągu dnia nic ciekawego, zwykłe praca -> dom, ale wieczór zapowiadał się interesująco...

Jakieś 2 dni temu Aga wypatrzyła na słupie ogłoszeniowym plakat akcji Night Skating. Przekopałem kanciapę i wygrzebałem rolki. Usunąłem kurz i pieczarki, wyciągnąłem stare dziurawe jeansy i założyłem koszulkę hard core'a! Byłem gotowy! Na miejsce (C.H. Magnolia) dojechaliśmy przed czasem i ludzie dopiero się zbierali a pogoda dopiero zaczynała się psuć. Od organizatorów dostaliśmy po nalepie, regulaminie do przeczytania (wtf?!) i wydębiliśmy plakat.

Nadszedł czas startu. Pan policjant poinstruował nas jak mamy się poruszać i jazda! Trasa nr 1. prowadziła od Magnolii ul. Legnicką do Kazimierza Wielkiego i z powrotem. Tempo było spacerowe ale było śmiesznie.

Po powrocie ogłoszono 30 min. przerwy i mieliśmy ruszyć trasą nr 2. Przerwę postanowiliśmy wykorzystać z Agą na Szejka z McD. Uderzyliśmy do wnętrza Magnolii ale zatrzymał nas security i zaczął coś bredzić o zakazie poruszania się po centrum w rolkach. Gdy tylko zobaczyliśmy za plecami masę ludzie która napiera i wytrzeszcz oczu bramkarza, wiedzieliśmy że to nasza okazja! Wyrwaliśmy się i ruszyliśmy wgłąb... Akcja była niemal komiczna. Powolnym tempem przesuwaliśmy się mijając kolejne sklepy i stoiska. Gdy tylko na horyzoncie pojawiał się jakiś bodygard, umykaliśmy na drugą stronę, chowaliśmy się za kwiatami itp. Udało się dotrzeć do bankomatu i wyciągnąć 50zł (drobniej nie dawał). Czas na level 2! Wjazd schodami ruchomymi nie sprawił problemu. Wszystkie siły zostały skierowane do głównego wyjścia i było spokojnie. Niestety pod McD byliśmy o 21:00:30 i drzwi były już zamknięte :/ Podczas powrotu czułem się jak "ścigany". Za każdym stoiskiem mógł czaić się Tommy Lee Jones! Prawie się udało. Gdy zostałem pojmany przyjąłem taktykę - rżnąć głupa. Wywinąłem się od odpowiedzialności ale do Burger Kinga mnie już nie wpuścili :(

Czas na trasę nr 2. Droga w kierunku na Leśnicę prowadziła ulicą Legnicką i Lotniczą. Tym razem zostali najtwardsi i tempo było znacznie większe. Momentami ledwo dawałem rady ale zjazd z wiaduktu, to czysta poezja. Impreza zakończyła się podziękowaniem dla uczestników, organizatorów, policji i wszyscy zwinęli się do domu...

Poniżej fotka mojej brawurowej akcji! Adzia!


Kategoria Kręcenie korbą po Wrocku

Coś innego

Wtorek, 11 maja 2010 | dodano: 11.05.2010

Rano wolniuśko do pracy w strugach deszczu. Powrót w słońcu. Nic ciekawego...

A! Miałem zareklamować Night Skating co prawda nie jest to rowerowy event ale promuje ruszanie dupska i może być ciekawy klimat. Zapraszam jutro pod Magnolię!


Kategoria Kręcenie korbą po Wrocku

Zameczek na wodzie

Wtorek, 11 maja 2010 | dodano: 11.05.2010

Ostatni dzień weekendu miał upłynąć chodź odrobinkę rowerowo. Rano nie chciało mi się zwlekać z wyrka, ale wiedziałem, że jak tak dalej poleżę, to dopadnie mnie leń i w ogóle się nigdzie nie ruszę. Samochodem na ND dojechałem w miarę sprawnie. Zjadłem tosty, wziąłem prysznic i poszedłem z laptopem to kibelka planować trasę (panuje tam atmosfera skupienia i jest ciemno, więc łatwo odrysować mapkę od ekranu). Jak już naszkicowałem mapkę z dojazdem, zwinąłem resztę klamotów i pojechałem z powrotem do Agi. Już sam początek był pod górkę, bo okazało się, że zapomniałem wyciągnąć izotonika z zamrażalnika ale wycieczka nie miała być długa, więc kręciliśmy dalej. Przebijanie się przez miasto doprowadzało mnie chwilami do wrzenia. Na ścieżki wyległy masy ciołków, którzy urządzali sobie pogaduchy zastawiając całą drogę albo jechali pod prąd. Na szczęście dalsza cześć, już poza granicami miasta, była znacznie mniej zatłoczona. Wybrana przeze mnie trasa okazała się idealna dla slicków (których nie chciało mi się zakładać). Łykaliśmy kolejne kilometry a cel wycieczki nadal pozostawał gdzieś za horyzontem. Za Pisarzowicami na wysokości przejazdu kolejowego skręciliśmy za wcześnie i wylądowaliśmy w Brzezinie skracając tym samym znacząco wycieczkę i ładując się w leśne wertepy. Zameczek był oblegany przez masy ludzi. W większości tłuściutkie dzieciaki w białych, pierwszokomunijnych wdziankach. Posiedzieliśmy chwilę marząc o wodzie i dając się pogryźć komarom. W drodze powrotnej zahaczyliśmy o fragment trasy wrocławskiej edycji Bike Maratonu - lekko zabłocony singletrack. Wycieczka była super ale jak zwykle daliśmy dupy z przygotowaniem. Brak wody, jedzenia, kasy na powyższe i brak aparatu sprawił, że było prawie idealnie a prawie robi wielką różnicę... Wieczorkiem wróciłem przez Most Milenijny, żeby dobić do 80km. Pod bramą musiałem jeszcze uciekać przez trzema zapijaczonymi dresiarzami, dla których koleś w obcisłych gatkach wydał się interesujący.

Trasa: Centrum -> Pilczyce -> Maślice -> Marszowice -> Wilkszyn -> Pisarzowice -> Brzezina -> Wojnowice

Panoramka pochodzi z sobotniego wypadu w Góry Sowie.


Kategoria Kręcenie korbą po Wrocku, Krótkie wycieczki

Nic ciekawego?

Środa, 5 maja 2010 | dodano: 11.05.2010

Odmawiam składania zeznań...


Kategoria Kręcenie korbą po Wrocku

Na tłuścioszkach!

Sobota, 1 maja 2010 | dodano: 01.05.2010

Miała być seta ale pogoda od samego rana była do dupy. Dopiero ok 13:00 zaczęły wysychać asfalty i mimo wiszących nad głową chmur można było wybrać się na małe kręcenie. Pomysłu za bardzo nie było, więc wzięliśmy z Agą mapkę Wzgórz Trzebnickich i pojechaliśmy przed siebie. W trakcie wycieczki wypogodziło się i wylazło słońce. Po przejechaniu 25km w stronę Milicza odbiliśmy na Trzebnicę a następnie Wrocław. Miało wyjść 50 ale coś nie do końca się udało. Któryś licznik przekłamuje. Będę musiał sprawdzić który. Wycieczkę udało zakończyć się w odpowiednim momencie. Chwile po zjedzeniu obiadku (gyrosik - mniam!) zaczęło znów padać. Fotek dziś nie strzelaliśmy, bo jakoś nie było weny. Jedyną fotkę dedykuję bendusowi.
Pozdrawiam!


Kategoria Kręcenie korbą po Wrocku, Krótkie wycieczki