Galen prowadzi tutaj blog rowerowy

Galen

Night Skating!

Środa, 12 maja 2010 | dodano: 13.05.2010

Rowerowo w ciągu dnia nic ciekawego, zwykłe praca -> dom, ale wieczór zapowiadał się interesująco...

Jakieś 2 dni temu Aga wypatrzyła na słupie ogłoszeniowym plakat akcji Night Skating. Przekopałem kanciapę i wygrzebałem rolki. Usunąłem kurz i pieczarki, wyciągnąłem stare dziurawe jeansy i założyłem koszulkę hard core'a! Byłem gotowy! Na miejsce (C.H. Magnolia) dojechaliśmy przed czasem i ludzie dopiero się zbierali a pogoda dopiero zaczynała się psuć. Od organizatorów dostaliśmy po nalepie, regulaminie do przeczytania (wtf?!) i wydębiliśmy plakat.

Nadszedł czas startu. Pan policjant poinstruował nas jak mamy się poruszać i jazda! Trasa nr 1. prowadziła od Magnolii ul. Legnicką do Kazimierza Wielkiego i z powrotem. Tempo było spacerowe ale było śmiesznie.

Po powrocie ogłoszono 30 min. przerwy i mieliśmy ruszyć trasą nr 2. Przerwę postanowiliśmy wykorzystać z Agą na Szejka z McD. Uderzyliśmy do wnętrza Magnolii ale zatrzymał nas security i zaczął coś bredzić o zakazie poruszania się po centrum w rolkach. Gdy tylko zobaczyliśmy za plecami masę ludzie która napiera i wytrzeszcz oczu bramkarza, wiedzieliśmy że to nasza okazja! Wyrwaliśmy się i ruszyliśmy wgłąb... Akcja była niemal komiczna. Powolnym tempem przesuwaliśmy się mijając kolejne sklepy i stoiska. Gdy tylko na horyzoncie pojawiał się jakiś bodygard, umykaliśmy na drugą stronę, chowaliśmy się za kwiatami itp. Udało się dotrzeć do bankomatu i wyciągnąć 50zł (drobniej nie dawał). Czas na level 2! Wjazd schodami ruchomymi nie sprawił problemu. Wszystkie siły zostały skierowane do głównego wyjścia i było spokojnie. Niestety pod McD byliśmy o 21:00:30 i drzwi były już zamknięte :/ Podczas powrotu czułem się jak "ścigany". Za każdym stoiskiem mógł czaić się Tommy Lee Jones! Prawie się udało. Gdy zostałem pojmany przyjąłem taktykę - rżnąć głupa. Wywinąłem się od odpowiedzialności ale do Burger Kinga mnie już nie wpuścili :(

Czas na trasę nr 2. Droga w kierunku na Leśnicę prowadziła ulicą Legnicką i Lotniczą. Tym razem zostali najtwardsi i tempo było znacznie większe. Momentami ledwo dawałem rady ale zjazd z wiaduktu, to czysta poezja. Impreza zakończyła się podziękowaniem dla uczestników, organizatorów, policji i wszyscy zwinęli się do domu...

Poniżej fotka mojej brawurowej akcji! Adzia!


Kategoria Kręcenie korbą po Wrocku

Coś innego

Wtorek, 11 maja 2010 | dodano: 11.05.2010

Rano wolniuśko do pracy w strugach deszczu. Powrót w słońcu. Nic ciekawego...

A! Miałem zareklamować Night Skating co prawda nie jest to rowerowy event ale promuje ruszanie dupska i może być ciekawy klimat. Zapraszam jutro pod Magnolię!


Kategoria Kręcenie korbą po Wrocku

Zameczek na wodzie

Wtorek, 11 maja 2010 | dodano: 11.05.2010

Ostatni dzień weekendu miał upłynąć chodź odrobinkę rowerowo. Rano nie chciało mi się zwlekać z wyrka, ale wiedziałem, że jak tak dalej poleżę, to dopadnie mnie leń i w ogóle się nigdzie nie ruszę. Samochodem na ND dojechałem w miarę sprawnie. Zjadłem tosty, wziąłem prysznic i poszedłem z laptopem to kibelka planować trasę (panuje tam atmosfera skupienia i jest ciemno, więc łatwo odrysować mapkę od ekranu). Jak już naszkicowałem mapkę z dojazdem, zwinąłem resztę klamotów i pojechałem z powrotem do Agi. Już sam początek był pod górkę, bo okazało się, że zapomniałem wyciągnąć izotonika z zamrażalnika ale wycieczka nie miała być długa, więc kręciliśmy dalej. Przebijanie się przez miasto doprowadzało mnie chwilami do wrzenia. Na ścieżki wyległy masy ciołków, którzy urządzali sobie pogaduchy zastawiając całą drogę albo jechali pod prąd. Na szczęście dalsza cześć, już poza granicami miasta, była znacznie mniej zatłoczona. Wybrana przeze mnie trasa okazała się idealna dla slicków (których nie chciało mi się zakładać). Łykaliśmy kolejne kilometry a cel wycieczki nadal pozostawał gdzieś za horyzontem. Za Pisarzowicami na wysokości przejazdu kolejowego skręciliśmy za wcześnie i wylądowaliśmy w Brzezinie skracając tym samym znacząco wycieczkę i ładując się w leśne wertepy. Zameczek był oblegany przez masy ludzi. W większości tłuściutkie dzieciaki w białych, pierwszokomunijnych wdziankach. Posiedzieliśmy chwilę marząc o wodzie i dając się pogryźć komarom. W drodze powrotnej zahaczyliśmy o fragment trasy wrocławskiej edycji Bike Maratonu - lekko zabłocony singletrack. Wycieczka była super ale jak zwykle daliśmy dupy z przygotowaniem. Brak wody, jedzenia, kasy na powyższe i brak aparatu sprawił, że było prawie idealnie a prawie robi wielką różnicę... Wieczorkiem wróciłem przez Most Milenijny, żeby dobić do 80km. Pod bramą musiałem jeszcze uciekać przez trzema zapijaczonymi dresiarzami, dla których koleś w obcisłych gatkach wydał się interesujący.

Trasa: Centrum -> Pilczyce -> Maślice -> Marszowice -> Wilkszyn -> Pisarzowice -> Brzezina -> Wojnowice

Panoramka pochodzi z sobotniego wypadu w Góry Sowie.


Kategoria Kręcenie korbą po Wrocku, Krótkie wycieczki

Nic ciekawego?

Środa, 5 maja 2010 | dodano: 11.05.2010

Odmawiam składania zeznań...


Kategoria Kręcenie korbą po Wrocku

Na tłuścioszkach!

Sobota, 1 maja 2010 | dodano: 01.05.2010

Miała być seta ale pogoda od samego rana była do dupy. Dopiero ok 13:00 zaczęły wysychać asfalty i mimo wiszących nad głową chmur można było wybrać się na małe kręcenie. Pomysłu za bardzo nie było, więc wzięliśmy z Agą mapkę Wzgórz Trzebnickich i pojechaliśmy przed siebie. W trakcie wycieczki wypogodziło się i wylazło słońce. Po przejechaniu 25km w stronę Milicza odbiliśmy na Trzebnicę a następnie Wrocław. Miało wyjść 50 ale coś nie do końca się udało. Któryś licznik przekłamuje. Będę musiał sprawdzić który. Wycieczkę udało zakończyć się w odpowiednim momencie. Chwile po zjedzeniu obiadku (gyrosik - mniam!) zaczęło znów padać. Fotek dziś nie strzelaliśmy, bo jakoś nie było weny. Jedyną fotkę dedykuję bendusowi.
Pozdrawiam!


Kategoria Kręcenie korbą po Wrocku, Krótkie wycieczki

Psie Pole nie do końca

Piątek, 30 kwietnia 2010 | dodano: 30.04.2010

Nareszcie "długi" weekend. Dziś niestety cały dzień w biurze. Na szczęście przyszedł podkład mapowy, mogłem się zabrać do ostrej pracy i czas dość szybko leciał. Wieczorkiem pokręciliśmy z Agą na mały test Jej nowego kokpitu, klocków, pancerzy i bluzy rowerowej dla dzieci z wyprzedaży w Decathlonie :P Najważniejsze, że kierownica Boplighta przypadła do gustu. Pozycja jest znacznie niższa. Niby tylko kilka cm ale różnicę widać gołym okiem no i Kross stracił na wadze :]

Prognozy na jutro są kiepskie ale planujemy z Agą małą wyprawę rowerowo-mineralogiczną w stronę Wzgórz Strzelińskich do miejscowości Jegłowa, gdzie kiedyś można było wykopać w kaolinie śliczne kryształy górskie. Plany są ambitne i myślę, że jeśli pogoda nie namiesza, to wyprawa będzie udana.

Pozdrawiam!

P.S. Pod panoramką dorzucam 12 fotek z Bike Maratonu, które dziś kupiłem i przemieliłem w Photoshopie.


Kategoria Kręcenie korbą po Wrocku, Krótkie wycieczki

Bike Maraton - Wrocław

Niedziela, 25 kwietnia 2010 | dodano: 25.04.2010

Pot, ból mięśni, kurz, żar z nieba i magiczne pomarańcze, czyli Bike Maraton - Wrocław.

wynik M2: 194
wynik M: 603
wynik open: 648
czas: 02:43:11
punkty: 319

Po sobotnich przygodach z szukaniem gumek wolałem nie ryzykować już więcej wtop. Wstałem rano i stosując oldschool'owy sposób zrobiłem sobie papierową listę klamotów, które mam wziąć. Po przygotowaniu już wszystkich klamotów, zlazłem pod blok, żeby zapakować wszystko do Sienki. Miałem lekki "reisefieber" i nie mogłem wysiedzieć w domu. Na miejsce dojechałem, to stało może z 30 samochodów, a miasteczko powoli zaczynało tętnić życiem. Szukałem ludzie z teamu BS ale nie spotkałem nikogo w naszych barwach. Ludzie zapuszczali korzenie stojąc w kolejce do biura zawodów. Gdy otwarto sektory wpakowałem się do pierwszego i zapięty już w spd wyczekiwałem wystrzału z armaty. Nie doczekałem się. Ludzi była taka masa, że nie udało się wpisać wszystkich na czas i start się przesunął. Najprzyjemniejszym momentem było odliczanie od 10 w dół. Czuło się taki dreszcz emocji i niepokoju. Trochę jak by ktoś drapał po pleckach i jednocześnie łaskotał.

3... 2... 1... Poszli! Początek był zajebiaszczy. Grupa nadała ostre tempo wzbijając tony kurzu. Cisnąłem po dziurach grubo ponad 30 ale forma szybko siadła. Do pierwszego bufetu dojechałem już zarznięty ale postanowiłem zgrywać kolarza i zamiast zatrzymać się, napić i nawcinać bananów, wyciągnąłem rękę a ktoś umieścił tam kubeczek z izotonikiem. Przez ułamek sekundy czułem się jak na olimpiadzie, ale ktoś mnie szturchnął i cały izotonik wylałem sobie na twarz. Zlizałem trochę ale z potem i kurzem nie smakował zbyt dobrze. Chwilę później zapomniałem, że jadę na blacie i zacząłem zrzucać przełożenia przed wjazdem w ostre błoto. Kiedyś 2 razy zerwałem łańcuch i stracił 3 albo 4 ogniwa. Teraz był za krótki i podczas jazdy na blacie, gdy wrzuci się na najwyższą zębatkę z tyłu, to klinuje się. Nie szło zrzucić go z powrotem. Musiałem zrobić to po chamsku - wsadzić imbus między blat a łańcuch i zakręcić korbą. W sumie nie trwało, to długo ale zanim skończyłem, to przy błocie zrobił się korek i czekałem aż mnie wpuszczą.
Kolejne kilometry i zmęczenie narastało. Po miejscach, gdzie wcześniej było błoto nie było śladu. Na otwartych przestrzeniach słońce i wiatr dawały czadu. Z racji wyższej prędkości, niż na objeździe trasy, dupą trzęsło mocniej a łapy bolały od ściskania gripów i klamek. Podjazdy były strasznie zatłoczone i nawet jak ktoś miał dynamit w nogach, to wprowadzający rowery bikerzy blokowali ścieżkę. Z 3 większych podjazdów udało mi się zaliczyć tylko jeden ale myślałem, że mi żyłka pierdyknie. Na drugim bufecie podjadłem już banana, zatelefonowałem do Agi i odebrałem sms'a od blasa. Po 40km byłem już styrany i wlokłem się niemiłosiernie. Gdy zostało już sił tylko na niektóre funkcje życiowe na ścieżce pojawiła się tabliczka - bufet 100m. To było eldorado! 4 kartony ciasteczek, suszone owoce, banany, izotoniki i... POMARAŃCZE! Zimne ćwiarteczki fantastycznych pomarańczy! Smakowały jak nigdy. Wrzuciłem do koszulki 2 garstki moreli, kilka ciasteczek i jak po zastrzyku z koxu ruszyłem w trasę. Oczywiście już po kilkudziesięciu metrach odczułem swoje obżarstwo. Brak umiaru, to u mnie normalne. Końcówka była dość ciężka. Wniesienia wysokości progów zwalniających na drodze osiedlowej a ja miałem wrażenie, że wjeżdżam na Mont Everest. Podudzie piekło jak by mi ktoś papierem ściernym po włóknach mięśniowych szorował. Gdy tylko skończył się las, wiedziałem, że zostało już tak niewiele. Wycisnąłem z sobie resztkę sił i wyprzedziłem kilkoro dzieciaków i jedna starszą panią. Po przekroczeniu dmuchanej mety przywitała mnie uśmiechnięta Aga, woda i saszetka z izotonikiem. Po tym jak wysapałem z siebie kilka słów opisu trasy, stanęliśmy w kolejce po makaron.
Reszta imprezy upłynęła na czekaniu na losowanie nagród. Jak można było się spodziewać, nie wygrałem nic.

Podsumowując. Impreza była zorganizowana genialnie. Trasa oznaczona fantastycznie. Zaplecze sanitarne i zabezpieczenie asfaltów wzorowe. Bufety wypasione (tylko na mecie nie było już pomarańczy). Trasa jak dla dla mnie super. Może miejscami trochę ciasno ale w końcu wystartowało ponad 1600 osób.

Wrzucam fotki autorstwa: Agaty Gałeckiej, Rafała Olkisa i Joanny Tomes.
Dziś (30.04.2010) dorzucam 12 fotek kupionych od Sportograf.com.


Kategoria Krótkie wycieczki

Po numer startowy i chip

Sobota, 24 kwietnia 2010 | dodano: 24.04.2010

Miałem napisać tu coś ciekawego, taką mini relację z dzisiejszego dnia ale padam na ryjek. Powiem tylko tyle: wielki kanion i rów mariański są niczym w porównaniu z dziurami w moim mózgu. Od kilku dni żyję maratonem a dziś po powrocie od Agi zabrałem się za wymianę opon na terenowe i co? Zapomniałem kupić dętek! Było już po 22, więc opcja kupna odpadała ale maratończyk się nie poddaje, nie przed startem! Byłem już gotowy wypruć dętki z roweru sąsiada ale po przekopaniu kanciapy rowerowej znalazłem jakieś stare łatane IRC i jakiegoś Decathlona. Całe to moczenie gumek w wannie w poszukiwaniu umykających bąbelków i wyszarpywanie opon z obręczy mnie wymęczyło. Rozrobiłem sobie jeszcze izotonika, wsadziłem do lodówki, zamontowałem porządnie numer startowy (259) i czipa a teraz szałer i lulu.

Dobranoc!



Kategoria Kręcenie korbą po Wrocku, Krótkie wycieczki

Jednak ze zdjęciem...

Piątek, 23 kwietnia 2010 | dodano: 23.04.2010

Znów kolejny wpis bez zdjęcia i pewnie nikt tu nie zaglądnie... Poprzedni nabrał trochę komentarzy, po tym jak Mlynarz ujawnił plany ożenku z Asicą ale tym razem wątpię, żeby ujawniło się kolejne przyszłe małżeństwo i podbudowało moje komentarzowe statystyki. Prawda jest chyba taka, że nikomu nie chce się czytać tego, co ludzie wypisują na blogach. Zaglądamy na nie albo z przyzwyczajenia albo dlatego, że przyciągnęło nas ładne zdjęcie na głównej, a im więcej tekstu pomiędzy zdjęciami tym gorzej. Czytamy to, co autor tam nastukał z czystej grzeczności przymuszając się trochę do tego.

Właściwie, to nie mam dziś nic ciekawego do powiedzenia. Z chaosu myśli, które kluczą gdzieś pod kopułką w poszukiwaniu mózgu, o rowerowej tematyce nie wyłowiłem nic. O! chwila! Coś się pojawiło...
Myśl 1 (a właściwie to wątek). Ciekawie kiedy dojdzie ta kierownica Boplight'a dla Agi. Czeka mnie w najbliższym czasie serwis Kross'a Agi i już się nie mogę doczekać.
Myśl 2. Bike Maraton. Jeszcze 2 dni do "dnia próby". Pogoda jest coraz lepsza, więc coraz gorsza. Już tłumaczę. Maraton będzie płaski jak kartka papieru. Jedyna atrakcja na trasie to błoto, które właśnie wysycha i nie będzie na co zwalać kiepskiego czasu. Na dodatek z powodu żałoby narodowej i związanego z nią przesunięcia terminu BM miałem dodatkowy tydzień na wyrzeźbienie ciała Pudziana. Nie udało się i czuję się bardziej jak worek kartofli i to takich już lekko nadpsutych. Tą smutną myślą zakończę ten filozoficzny wywód. Może w drodze do domu spotka mnie coś ciekawego? Najwyżej dopiszę.

Edit:

Po powrocie z roboty pokręciliśmy z Agą w stronę Ramiszowa. Takie małe rozruszanie tyłka.


Kategoria Kręcenie korbą po Wrocku, Krótkie wycieczki

Po Erythropoietin

Wtorek, 20 kwietnia 2010 | dodano: 21.04.2010

Pochmurny ranek i trochę za zimno jak na jedną warstwę ubrania. Zazwyczaj marzłem podczas czekania na światłach, a jadąc rozgrzewałem się. Tym razem zupełnie na odwrót. Podczas jazdy zimny wiatr wkradał się między włókna mojej oddychającej koszulki i śmigał po ciele, wywoływał gęsią skórkę i stawiał na baczność owłosienie. Cieplej robiło się na postojach.

Podczas drogi powrotnej można troszkę docisnąć, bo mogę dojechać na miejsce mokry jak szczur. Na skrzyżowaniu Gajowickiej i Hallera dorwało mnie czerwone. To jedno z tych skrzyżowań, na których nie można sobie pozwolić na tymczasowy daltonizm, bo może się to skończyć wkomponowaniem w asfalt. Czekam na zielone... Zjeżdżają się inni rowerzyści. Po drugiej stronie drogi czeka ktoś w cywilnych ciuchach, więc nie przykuwa mojej uwagi. Dopiero jak włącza się zielone i odległość się zmniejsza, dostrzegam konkretny amortyzator - myślę fajny Bomber. Rzucam okiem na ramę - Trek. Gdyby sytuacja rozrysowana była na kartkach komiksu, zapewne ktoś nad moją głową umieścił by żarówkę. Kilka trybów się przesunęło, patrzę na twarz i... Mlynarz! Jak w mordę strzelił. Poznał mnie i zatrzymaliśmy się na kilka cykli świetlnych na małe ploty. Generalnie obgadaliśmy Blasa i jego nowy, owiany nutką tajemnicy rower. Gdy zapaliło się już kolejne zielone, pożegnałem Mlynarza i pocisnąłem zdrowym tempem do domu, gdzie czekała na mnie Aga.

Wieczorkiem po siłowni podskoczyliśmy z Agą do Factory do sklepu Vitamin-shop. Chciałem kupić trochę epo ale nie mieli. Była pasza dla tuczników "Max Power Kox Madafaka", przewodnik do ćwiczeń "Dres na stres", jakaś pasta, żeby się nasmarować na brąz i wyglądać jak Pudzian oraz koncentrat, z którego robi się izotonik. Buteleczka 500ml, z której (ponoć) można uzyskać 35l. Kupiłem na spróbowanie, a kiedy pan spytał, czy chcę reklamówkę odpowiedziałem - nie! Napiąłem się i tak niosąc dumnie butelkę poczłapałem do domu.

Pozdrawiam!


Kategoria Kręcenie korbą po Wrocku