Galen prowadzi tutaj blog rowerowy

Galen

Relaxik

Środa, 16 czerwca 2010 | dodano: 17.06.2010

Dziś strasznie się wkurzałem na siebie. Zamiast ruszyć dupę i pokręcić rowerem do pracy, wybrałem samochód. Mściło się to na mnie podczas ponad godzinnego powrotu do domu. Stałem jak ten cieć w korku a na zewnątrz taka śliczna pogoda...

Wieczorkiem po siłowni, pokręciłem z Agą w stronę jej domu. Powrót zrobiłem sobie troszkę okrężną drogą, zahaczając o zjazd z Mostu Milenijnego na Poznań. Droga zapowiada się bardzo fajnie i jest nawet asfaltowa część dla rowerów. Zrobiłem kilka fotek komórka ale straszna kaszana wyszła, więc wrzucam coś z archiwum Agaty :]

Pozdrawiam!


Kategoria Kręcenie korbą po Wrocku, Krótkie wycieczki

Zagięcie czasoprzestrzeni - czyli Wrocławska zmuła na ŚWR

Niedziela, 13 czerwca 2010 | dodano: 14.06.2010

Dzień zaczął się dość leniwie od półgodzinnego przeciągania się w wyrku. Później zrzuciłem Agę z wyrka, zjadłem płatki, wbiłem się w obcisłe gacie i pokręciliśmy na pl. Solny na zbiórkę ŚWR. Na miejscu czekał już WrocNam, mattik i zyła82. Po chwili dostrzegliśmy w tłumie koszulkę Nutelli a pod nią "nowego" kolegę kojaka.

Start całej tej hałastry standardowo obsunął się o pół godzinki. Przejazd ulicami Wrocławia w eskorcie policji odbywał się przy idealnej pogodzie, nie było upału ale było słonecznie. Tempo w jakim się poruszaliśmy porównać można do tempa wypiętrzania się Himalajów. Nawet Ent na rowerze byłby z lekka zdegustowany.

Gdy dotoczyliśmy się pod Szalet na miejscu było już rozstawionych kilka namiotów ze stylowymi rowerami, policji znakującej rowery i kilka jadłodajni. Z usług jednej skorzystałem i muszę przyznać, że tak paskudnych ogórków dawno nie jadłem ale razem z kromką ten smutny korniszonek kosztował dwa i pół zł, więc zjadłem wszystko. Nie minęło zbyt wiele czasu jak opuściłem na chwilkę tereny pikniku i zakupiłem sobie w pobliskim monopolu 2 Grześki, żeby zajeść posmak ogórka. Czas mijał a my snuliśmy się tak po terenie do momentu rozłamu. Część osób pojechało dokręcać kaemy, cześć do domciu, a my z Agą dzielnie czekaliśmy na losowanie nagród - nie wygraliśmy nic :] Tuż przed ogłoszeniem wyników konkursu na najlepiej przebranego rowerzystę zwinąłem się do domu napierniczać wiertarą w żelbecie (z tego miejsca serdecznie przepraszam sąsiadów).

Impreza była skromniejsza niż w zeszłym roku. Widać brak dofinansowania z gminy mocno odbił się na budżecie ale mimo to panowała fantastyczna atmosfera a to najważniejsze!

The End


Kategoria Kręcenie korbą po Wrocku, Krótkie wycieczki

Po kosteczki z burzą nad głową...

Sobota, 12 czerwca 2010 | dodano: 12.06.2010

Miała być super wieczorna przejażdżka ale jak tylko ruszyliśmy tyłki zaczęło kropić. Kilka chwil później była już regularna ulewa. Schowaliśmy się pod zadaszonym parkingiem rowerowym. Było całkiem znośnie tylko zacinało czasem z boku. W pasażu podjąłem kolejną próbę zdobycia czarnych K6-tek z żółtymi kropkami ale jak zwykle fiasko... Powrót, to mega zamulanie (12km/h), bo nie chciałem sobie pochlapać koszulki Nutelli. Poniżej kilka fotek, które udało się trzasnąć zanim padły baterie - między innymi "śliczne paskudztwo", czyli moje nowe kółeczka Mavic Crossride.


Kategoria Kręcenie korbą po Wrocku, Krótkie wycieczki

Śliczne paskudztwo

Piątek, 11 czerwca 2010 | dodano: 12.06.2010

Wczoraj w końcu odebrałem kółka z serwisu, więc mogłem założyć je do Salamandra i pokręcić do pracy. Mimo, że wyruszyłem wcześnie, bo ok. 7:30 na dworze było już upalnie. 8h w biurze, to była masakra i z utęsknieniem czekałem na 16:00. Kiedy wyszedłem z biura nie odczułem ani grama ulgi. Z nieba lał się żar, a ze mnie pot. Drogę powrotną zmodyfikowałem odrobinkę zahaczając o sklep klamotami dla Warhammerowców itp. Nie mieli togo, co potrzebowałem, więc pokręciłem dalej zajeżdżając jeszcze do Focusa zawieźć mu obiecane miesiąc temu naklejki BS. Wracając od Agi po 22:00 zrobiłem sobie małe kręcenie po nocnym Wrocławiu. Fotka poniżej z archiwum, bo nie udało mi się ustrzelić nic ciekawego komórką.


Kategoria Kręcenie korbą po Wrocku, Krótkie wycieczki

Slow Motion

Sobota, 5 czerwca 2010 | dodano: 05.06.2010

Miało być rowerowanie od rana ale wyszła kaszana. W Ciastoramie zamiast spędzić pół, spędziłem 3,5h... Gdy w końcu byłem wolny od zapraw, kołków, śrub i rigipsów, na dworze zrobiła się patelnia. Był taki upał, że można było smażyć jaja na krawężnikach. Postanowiliśmy więc z Agą przeczekać ten skwar w domu przed wentylatorem. Gdy wyruszaliśmy na mini kręcenie ok. 18:30, słońce było już znacznie niżej ale duchota pozostała. Żeby się nie zarzynać pojechaliśmy na lajt w stronę Ramiszowa. Po drodze poczułem się jak nad morzem. Słońce waliło jeszcze konkretnie w czachę, znad Odru czuć było zapach wilgoci a dookoła mnie rozpościerała się woń olejków do opalania (mam już dość opalenizny na wieśniaka). Poza tym nic ciekawego. Zamulałem trochę, bo nie lubię jeździć w opał a Aga na dodatek ciskała we mnie włochatymi bąkami. Zrobiła się już taka pora w roku, że trzeba bardzo uważać, nie tyle na to co się mówi, ale kiedy, bo można się stać mimowolnie posiadaczem całkiem sporej kolejki owadów na uzębieniu (gizas jakie długie zdanie). Strasznie dużo tego lata, może to efekt powodzi? Gdy dotarliśmy do budowy Autostradowej Obwodnicy Wrocławia Aga wyciągnęła telefon komórkowy i zaczęliśmy kręcić filmiki. Porno nie było (sorki Bendus) ale zabawa mimo to całkiem fajna. Powrót dokładnie taką samą trasą bez udziwnień. W poprzedniej notce zapomniałem wspomnieć, że stałem się dumnym posiadaczem 2 koszulek Nutella Mini Tour De Pologne (wygrana w konkursie) i dziś był kolejny dzień testów. Muszę przyznać, że koszulki wykonane są z bardzo dobrego materiału. Oddychalność nawet w tak gorące dni jest bardzo dobra. Fantastyczną sprawą jest bardzo długi rozpierdak, dzięki któremu można eksponować klatę, kaloryfer lub bojler (zależy kto co ma). Fantastyczne uczycie kiedy watr delikatnie porusza pluszem na klacie i smuga lekko twardawe sutki... Hmm, chyba się za bardzo rozkręciłem. To nie ten blog... Wracając do tematu, koszulki są bardzo fajne. Zobaczymy jak będą wyglądały po pierwszym praniu. To chyba na tyle uciech na dziś. Pozdrówka!




Kategoria Kręcenie korbą po Wrocku, Krótkie wycieczki

Ciśnienie, gady, lody, piwo...

Piątek, 4 czerwca 2010 | dodano: 04.06.2010

Zwlokłem poślady bardzo wcześnie, zważywszy, że mamy długi weekend. O 8:00 byłem umówiony w serwisie na wymianę kabelków WN i świeczek w Sienie. Sprawy rozegrały się błyskawicznie i już o 8:40 siedziałem w domu drapiąc się po tyłku i rozmyślając co tu ze sobą począć. Postanowiłem, że udam się do serwisu rowerowego i podejmę próbę zmiany ciśnienia w amortyzatorze, bo coś jakiś twardawy się wydaje. Nie wybiera liści, co bardzo negatywnie wpływa na mój komfort zarówno fizyczny jak i psychiczny. U Krajka było zamknięte, więc pokręciłem na ul. Długą do Barego. Tam chłopaki z serwisu zrzucili mi ciśnie o 10 psi, do upragnionego poziomu 90 psi. Na 12:00 umówiłem się z Agą i Mamusią (II) na TurDeWały. Ponieważ (hmm, chyba się nie powinno zaczynać zdanie od ponieważ), do wyznaczonej godziny było jeszcze spoooro czasu, udałem się w stronę Mostów Warszawskich, bez większego celu. Tam pokręciłem się chwilę i spotkałem znajomego Pawła B. Pogadaliśmy troszkę o rowerowych klimatach, odprowadziłem go do kortów tenisowych i pokręciłem w stronę domu Agi. Kiedy doprowadziliśmy Unibike'a Mamusi (II), do stanu jak z wystawy sklepowej, udaliśmy się na rowerowy spacerek. Droga prowadziła wałami (nie było zakazu) do Jazu Bartoszowickiego, przez Trestno i z powrotem przez lodziarnię (z zajefajnymi lodami o smaku czekolady z chili!!!) i Park Szczytnicki do domu. Po drodze sporo zalanych terenów i smrodu z tym związanego ale pogoda była fantastyczna a wiatr był delikatny i jechało się bardzo przyjemnie. Gdzieś na wale spotkałem to małe stworzonku (którego bym nie zauważył, gdyby nie Aga), które wygrzewało się na drodze rowerowej i miało w ogonie fakt, że kilka cm od niego śmigają rowery. Z początku chciałem ratować biedactwo przesuwając je delikatnie patyczkiem na trawkę ale było mu to ewidentnie nie w smak i próbowało mi odgryźć nogę. Po południu, po obiadku wybraliśmy się w tym samym składzie na rynek wrocławski, gdzie odbywała się impreza Europejskie Smaki. Można było zakosztować potraw z wielu krajów Europy, truskawek z ciekłego azotu, sorbetu z martini, win i piw wszelakich. O mały włos a bylibyśmy posiadaczami flaszki wina z autografem Marka Kondrata ale zabrakło kilku minut. Może jutro Agacie się uda :]

Pozdrawiam i przepraszam za ścianę tekstu. Hołk!

P.S. Sorki za jakość fotki ale trzaskana była telefonem komórkowym.


Kategoria Kręcenie korbą po Wrocku, Krótkie wycieczki

Seta z plusem!

Sobota, 29 maja 2010 | dodano: 29.05.2010

A więc... Ehkm, ekhm! Dawno, dawno temu (jakieś 2 dni) za górami, za lasami wybuchł pożar w burdelu. Tak można by w skrócie opisać mój poranek przed wycieczką. Wstałem dość wcześniej i zabrałem się za robotę. Z początku montowałem podstawkę do licznika z Lincolna 1.25, bo ta w Salamandrze wyzionęła ducha. Później odwiedziłem prysznic i lodówkę. Miałem plan, żeby zrobić sobie kilka tostów na drogę ale okazało się, że na chlebie tostowym wyrosły sobie boczniaki. Shit! Szybka zmiana planów - będzie chleb z nutellą. Zaglądam do chlebaka - jest kilka kromek ale okazało się, że tu również pojawiła się już kolonia grzybków. Lekko wkurzony wziąłem moją platynową kartę Visa i poleciałem w obcisłych galotach do bankomatu. Tam kolejne 2 próby pobrania kasy na jakiekolwiek niezagrzybione pieczywo skończyły się fiaskiem. Bankomat zamiast wyplówać 200-o złotówki drukował tylko jakiś wkurzający paragonik z niepokojącymi informacjami. Mocno podirytowany wróciłem do domu i rozpocząłem eksplorację lodówki. Znalazłem 2 banany i kiełbachę (bez grzybów). Wyposażony w pewne minimum żywieniowe udałem się na miejsce spotkania, czyli na Wrocławski rynek pod pomnik Fredry.

Kiedy zjawiłem się na miejscu czekał już konkretny tłumek (przepraszam jeśli pominąłem kogoś ale mam alzhaiimera; wymieniam w kolejności mocno przypadkowej: Agata, WrocNam, Mlynarz, Jahoo81, drBike, mattik, alaaloe i niezrzeszony Tomek). Po chwili zjawił się zyła82 z oponką, w której pękła żyła. Proces łatania odbył się sprawnie, a po kwadransie akademickim zjawił się Blase i Kaisa. Wymieniliśmy uprzejmości i w drogę!

Początek trasy przez miasto mnie nie urzekł ale wraz z upływem kilometrów robiło się coraz ciekawiej. Całość trasy w 95% pokryła się z planem Mlynarza i przebiegała głównie asfaltami różnej jakości. Pierwszy popas zrobiliśmy w Szczodrem przy zniszczonym pałacyku. Przy akompaniamencie hitów z satelitów z odbywającego się nieopodal festynu dla dzieciaków rozwiązaliśmy z adminem problem braku powiadomień. Nie dochodzą Ci maile? A zaznaczasz ptaszkiem czekboksa? To zostaw ptaszka i klikaj myszką! Kiedy zebraliśmy się do dalszej drogi, naszło mnie, że nie zrobiłem żadnych fotek, więc zostałem z tyłu. Skończyło się to prawie zgubieniem peletonu, bo jak zwykle pojechałem nie tą drogą co trzeba. Kolejne kilometry i dotarliśmy do kościółka - rotundy w Stroniu. Akurat odbywały się przygotowania przed świętem Bożego Ciała. Sesja foto w koło budowli i dalej kilkaset metrów do prawdziwego celu - sklepu z Piastem. Z lodówki nie było ale chłodek w magazynie był zadowalający. Z piwem w plecaku postanowiliśmy udać się w jakieś miłe okolice i spożyć Piasta na kępce soczysto zielonej trawy, wśród świergotu ptaków i w cieple promieni słonecznych, bo pod spożywczakiem zajeżdżało lokalnymi smakoszami wina. Gdy skręciliśmy w polną drogę nikt nie przypuszczał, że kolejne 300 m, będzie błotną masakrą. Pierwszy szlak przecierał Mlynarz. Cześć osób pojechała za nim, część rozważała opcję zamordowania go. Po kilku minutach wszyscy znaleźliśmy się na rozjeżdżonej traktorem miedzy pola. Koleiny były dość głębokie, a błoto w tym miejscu suche, co tworzyło naturalne warunki do siedzenia z piwem. Wszystko co dobre szybko się kończy (mówię tu o Piaście, bo Kozackie było przeciętne/kiepskie) i trzeba było jeszcze 2 km klepowiskiem, zanim dojechaliśmy do asfaltu, gdzie można było trochę średnią dokręcić. Gdy dojechaliśmy do Bierutowa, zrobiliśmy kolejny odpoczynek. Jakoś nie urzekła mnie architektura tego miasteczka, więc nie siliłem się na fotografowanie. Następne kilometry doprowadziły nas do lasku pod Kijowicami, gdzie mieliśmy oglądać dwumetrowy krzyż pokutny. Niestety, jakiś lokalny debil zniszczył kilkusetletni kawał historii. Po co? Cholera wie... Może sobie tłuczniem placyk pod stodołą chciał wysypać? Troszkę zniesmaczeni zastanym faktem udaliśmy się leśnymi, mocno błotnistymi i zakomarzonymi duktami w stronę Chrząstawy, gdzie zrobiliśmy kolejny popasik i ruszyliśmy w stronę Wrocławia. Gdy dojechaliśmy do kładki zwierzynieckiej pod zoo, wymieniliśmy uprzejmości i każdy ruszył w swoją stronę. Ja wymęczony już troszkę wyścigami po wałach z Mlynarzem, Blasem i Jackiem, zamulałem przez miasto w towarzystwie Ali (do Grunwalda), WrocNama (do Legnickiej) i niezmordowanej Agaty, która odwiozła mnie pod domek i pokręciła z powrotem do domciu.

Wycieczka była mega wypasiona i już nie mogę się doczekać kolejnych kilometrów. Gratuluje wszystkim uczestnikom, dziękuje za super towarzystwo i do zobaczyska!



Kategoria Długie wycieczki, Kręcenie korbą po Wrocku

Z Szefem Wszystkich Szefów

Niedziela, 23 maja 2010 | dodano: 23.05.2010

Dzisiejsza wycieczka BS odbyła się w ograniczonym składzie: Agata, Blase i ja.
Próbowaliśmy wydostać się z zalewanego Wrocławia w kierunku na Wzgórza Trzebnickie ale niestety. Wylała Widawa i nas odcięło. Bez większego pomysłu pokręciliśmy w stronę Mostu Milenijnego a następnie Lasku Osobowickiego. Z lasku udaliśmy się w stronę Rędzina, który jest suchy jak pieprz. W rędzinie natknęliśmy się na brukowaną drogę i podążyliśmy nią aż do przepompowni. Stamtąd odbiliśmy na Świniary i wróciliśmy asfaltem do Wrocławia ścigając się na ostatnim odcinku z turbo dziadkiem! Wycieczka bardzo przyjemna i słoneczna. Boli tylko dupa od kostki brukowej i swędzą pogryzienia po komarach. To chyba na tyle. Wieczorkiem jak wrócę do domu zrobię update kilometrów i czasu.

Pozdrawiam!


Kategoria Kręcenie korbą po Wrocku, Krótkie wycieczki

Po Wrocławskich mostach

Sobota, 22 maja 2010 | dodano: 23.05.2010

Miałem zamiar wybrać się z ekipą BS na małe kręcenie z rana. Godzina spotkania ustalona była na 10:00 ale po tym jak wróciłem do domu o 4:00 nad ranem z tańców z Agą (ale był czad! nie miałem sił wstawać tak "wcześnie". Jak już odespałem troszku wziąłem się za serwis Kellys'a bo po ostatniej wycieczce przytył kilka kilo a odgłosy jakie wydawał przypominały pracę radzieckiej łodzi podwodnej. Gdy już skończyłem ze swoją maszynką, poleciałem do Agi zająć się Kross'em. Zrobiło się późno i nie było już sensu wprowadzać w życie planu B - mini wycieczki przed obiadem. Zaczekaliśmy więc na smaczniastego kebaba, a później jeszcze chwilkę na zawiązanie sadełka. Gdy byliśmy już w stanie zejść z kanapy postanowiliśmy zrobić małą rundkę po walczącym Wrocławiu. Na zalanym Kozanowie spotkaliśmy pracującą po jasnej stronie mocy Asicę oraz Mlynarza i WrocNama, którzy pomagali przy ładowaniu worków z piaskiem. Było mi strasznie głupio, że nie przystąpiłem do pomocy, tylko jak ten cieć na hałdzie żwiru stałem i gapiłem się przez obiektyw aparatu. 13lat temu było we mnie więcej lokalnego patriotyzmu... Wstyd...


Kategoria Kręcenie korbą po Wrocku

Slęża!

  • DST 124.18km
  • Czas 06:31
  • VAVG 19.06km/h
  • VMAX 59.47km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Podjazdy 1100m
  • Sprzęt Kelly's Salamander 2006 by Galen
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 17 maja 2010 | dodano: 17.05.2010

Nie będę tworzył przydługawego opisu tej wyprawy, żeby Was nie męczyć...

A więc, poranek pochmurny i bardzo wietrzny ale bez deszczu. Wyruszam lekko spóźniony na miejsce spotkania pod Wieżą Ciśnień. Mimo, że nie stąpam po pedałach zbyt mocno jadę ok. 30km/h. Wiatr w plecy jest bajeczny. Docieram na miejsce kilka minutek po czasie ale pod wieża czeka tylko WrocNam. Po krótkiej chwili zjawia się Blas i Kaisa a następnie Mlynarz, JPbike i Jahoo81. Witamy się, strzelamy grupową fotkę i palnik!

Początkowo zamulanie przez miasto ale jak tylko wyjechaliśmy na wioski i otwartą przestrzeń dostaliśmy wiatr w plecy i tempo wzrosło. Przez cały czas wisiały nad nami ołowiane chmury i było zimno. Każda zmiana kierunku jazdy była mocno odczuwalna, bo wiatr był na tyle porywisty, że utrudniał znacząco jazdę. Kolejne km łykaliśmy bezwiednie robiąc od czasu do czasu mały postój na zwiedzanie jakiejś lokalnej atrakcji. Przed podbojem Sobótki zrobiliśmy sobie większy popas w cukierni. Odczucia po konsumpcji były neutralne, bo kawa kosztowała tyle co słoik rozpuszczalnej i pączki z dżemem nie miały dżemu tylko niewielką ilość czegoś białego niewiadomego pochodzenia. Naładowani kaloriami zaczęliśmy podjazd do Przełęczy Topadła. Szło ciężko ale miarowo i bez komplikacji. Na przełęczy kilka głębszych oddechów i zaczął się bój z kątem nachylenia i nawierzchnią. Było ciężko a miejscami bardzo ciężko. Część uczestników wyprawy zrezygnowała z mielenia tłucznia tylnymi kołami i postanowiła wprowadzić rower, co na dłuższą metę okazało się bardziej męczące. Ja podjąłem wyzwanie i ciągnąłem do góry. Im bliżej szczytu, tym więcej przerw i podpórek. W 2/3 trasy zrobiłem siusiu i lżejszy o 1,5kg depnąłem dalej. Gdy dotarłem na szczyt przywitały mnie uśmiechnięte mordy, sesja zdjęciowa, porywisty wiatr, mgła i parszywie niska temperatura. Kiedy wszyscy byliśmy już w komplecie schroniliśmy się w (jak sama nazwa wskazuje) schronisku, gdzie piliśmy drogie piwo, grzańce i gorące kubki. Po błogim czasie spędzonym na plotkach w cieple murów schroniska przyszedł czas na powrót. Przyznam szczerze, że zjazd żółtym szlakiem do Przełęczy Tąpadła nie należał do najprzyjemniejszych. Były ciekawe odcinki, gdzie można było się porządnie rozpędzić ale dominowały fragmenty z luźnym tłuczniem, gdzie trzeba było mocno redukować prędkość i cholernie się skupiać, bo chwila nieuwagi groziła sporym kuku. Od czasu do czasu zatrzymywaliśmy się żeby potrzaskać fotki innym zjeżdżającym z góry. Mi niestety nie udało się zrobić ani jednej choćby poprawnej fotki. Wszystko rozmazane, ciemne i nieostre. Na domiar złego zapomniałem zamontować licznika i nie nadrobiłem sobie średniej. Na drogę powrotną lekko zmodyfikowaliśmy trasę, bo sił już było coraz mniej. Cześć udało nam się przejechać z bocznym wiatrem ale końcówka pod wiatr do był koszmar. Mieliśmy też małą awarię. Asica zgubiła powietrze z dętki a Mlynarz wkręcił sobie snopek siana w piastę. Do 90km czułem, że mógłbym dokręcić co najmniej do 150km ale moje ambicje szybko wywiało i wymoczyło, bo zaczęło lać. Końcówki nie ma już właściwie co opisywać. Deszcz i zimno a do domu ciągle daleko. Gdy tylko przekroczyliśmy granicę Wrocławia zaczęły się jeszcze dziury i debile w samochodach, którzy chlapali na nas błotem. Na wysokości Szpitala Akademickiego podziękowaliśmy sobie za wspólny wyjazd i każdy pojechał w swoją stronę. Te ostatnie km były dla mnie najgorsze. Jeżdżę czasem tą trasą z pracy do domu i zazwyczaj wyciągam tu grubo ponad 20 a teraz, z uwagi na koszmarny wiatr, nie mogłem przekroczyć 15km/h. Gdy dowlokłem się do domu, zrzuciłem mokre ciuchy i zabrałem się za opróżnianie lodówki.

Podsumowując. Wycieczka bardzo udana! Do 90km żałowałem, że nie ma ze mną Agi, którą serdecznie pozdrawiam, ale końcówka była na tyle fatalna, że cieszyłem się, że Jej nie namówiłem, bo tylko by wymarzła.

Cały przebieg trasy w postaci traka z GPS'a umieszczę później. Więcej fotek dorzucę jak inni uczestnicy wypadu wypróżnią swoje aparaty :]

Pozdrawiam!


Kategoria Długie wycieczki, Kręcenie korbą po Wrocku